♥♥♥
Chyba jestem daltonistką, bo jakoś nie widzę tego ich"kolorowego" świata
♥♥♥
Oni nic nie wiedzą o życiu. Nic, kompletnie nic. Są tak szczęśliwi, że nie zauważają cierpienia, które krąży wokół nich. Łzy nie cisną im się do oczu, bo nie mają takiej potrzeby. Żyją. Patrzą na świat optymistycznym wzrokiem. Ja tak nie umiałam. I nie umiem tego wytłumaczyć. Czy jest jakaś granica cierpienia? Przecież w końcu ono musi się skończyć. Nic nie trwa wiecznie, a już na pewno nie miłość. Jako jedyna z klasy nie miałam nigdy chłopaka. Ten fakt mnie dołował. Za każdym razem widząc całujące się pary w mojej szkole chciało mi się zwrócić śniadanie, choć gdzieś w głębi szczerze im zazdrościłam. Czemu żaden chłopak na mnie nie patrzył? Sama nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Nie byłam w cale brzydka. W moim otoczonym przez cztery czerwone ściany pokoju stało wielkie lustro. Podobno należało do mojej praprababci. Nie znałam dokładnej historii jego pochodzenia, ale wyglądało na naprawdę bardzo stare. Obramowanie było złote, układało się w jakieś nieznane mi wzory. Mniejsza z tym. Często przeglądałam się w tym lustrze, bo dbałam o swój wygląd. Nie byłam zakochana w sobie, ale szczerze mówiąc, a raczej...szczerze pisząc, wyglądałam ładnie. Nie miałam, więc bladego pojęcia czemu nikomu się nie podobałam.
Siedziałam na czarnej, skórzanej kanapie. W rękach trzymałam ciepły kubek pełen pysznej, gorącej czekolady. Jej zapach był rajem dla moich nozdrzy. Jedyna rzecz dla której żyłam - czekolada. Szczególnie w chłodne, jesienne dni.
-Mia! W tej chwili do mnie! - zawołała nagle mama. Zdenerwowałam się. Nie wiedziałam o co chodzi, ale po głosie mamy poznałam, że coś jest nie tak. Wstałam jakby kanapa nagle zaczęła parzyć mnie w tyłek. Niepewnie i z obawą poszłam do kuchni. Ujrzałam tam mamę, która trzymała w ręce moją torbę, którą zazwyczaj nosiłam do szkoły.
-Ach, mamo, przepraszam, zapomniałam jej wziąć do mojego pokoju...- wzdrygnęłam się. Na kuchennym, szklanym stole leżała mała, przezroczysta paczka w połowie pełna białego proszku.
-Jak to wytłumaczysz? Masz szesnaście lat! Dziewczyno! Czy ty naprawdę chcesz być jakąś ćpunką w przyszłości? Skąd to wzięłaś? - mama wybuchnęła. Zaczęła wrzeszczeć, w jej oczach ujrzałam strach, gniew i żal.
-To nie moje, przysięgam! - nie kłamałam. Naprawdę nie miałam pojęcia skąd to się wzięło. - ktoś mi to musiał podrzucić...Mamo, przecież wiesz, że ja taka nie jestem. Chyba...chyba już wiem kto to mógł być.
-Pewnie ta twoja głupia koleżanka, która jest narkomanką i alkoholiczką, mimo że ma szesnaście lat! Zabraniam ci się z nią zadawać.
-Ale mamo! Ja nie mam nikogo oprócz niej. Nikt inny mnie nie lubi. Nie możesz mi tego zrobić...Przecież ona nie jest w stanie namówić mnie na takie świństwa. - byłam stanowcza, mój głos brzmiał odpowiedzialnie.
-Idź do pokoju. Muszę wszystko przemyśleć...-westchnęła mama załamując ręce.