poniedziałek, 23 grudnia 2013

-Rozdział 11-

   Dziś środa. Miałam chodzić do psycholog we wtorki, no ale cóż, najwidoczniej mam większe problemy niż myślałam. Nie, ja nie mam problemów. Sama jestem problemem. W dodatku takim olbrzymim. Nikt nie umie mnie złagodzić, nawet ja sama. Serio, ja sama nie umiem sobie pomóc, choć jestem gotowa pomóc każdemu komu tylko jest smutno.
 Muszę się dowiedzieć, po prostu muszę znać sekret Manghay. Ja czuję, że to coś jest związane z Justinem i jego smutkiem, zdołowaniem czy jak inaczej mogę to nazwać. Dlaczego on nie chce mi powiedzieć co się dzieje? Dziś po lekcjach muszę się z nim spotkać. W czasie przerw jakoś tak głupio rozmawiać na poważne tematy. Czuję się źle przez to wszystko. Ciągły stres męczy. Codziennie boli mnie głowa, mam mdłości, schudłam pięć kilogramów. Na nic nie mam apetytu, a wręcz czuję wstręt do jedzenia czegokolwiek. Powoli zbliżam się do anoreksji.
  
 Siedzę w pustej sali. Na przeciwko mnie jest pani Manghay. Tym razem to ja postanawiam zacząć zadawać jej pytania. 
-Ostatnio wspominała pani coś o jakimś swoim wielkim błędzie, a nawet przestępstwie...
-To nieważne- panna się zakłopotała. Zaczęła nerwowa obgryzać paznokcie. W jej oczach pojawiły się łzy. To musi być coś poważnego i niebywale ważnego.
-"Nieważne"? Pod tym słowem zawsze kryją się najważniejsze sprawy. 
-Mia, musimy porozmawiać o tobie, nie o mnie i o moich głupotach.
-Psycholog nie jest człowiekiem bez problemów. Pani za bardzo wczuwa się w swoją rolę. Psycholodzy też czasem potrzebują pomocy. 
-Miuś, kim ty chcesz zostać w przyszłości?
-Ja? -zamarłam. Nigdy tak naprawdę nie myślałam o przyszłości.
-Powinnaś zostać właśnie psychologiem.
-Hah, ja nie potrafię pomóc samej sobie, co dopiero innym ludziom?
-O to w tym chodzi. Myślisz, że ja umiem sobie pomóc?
-Może.
-Nie.
-Proszę panią o to, aby pani mi powiedziała swój sekret.
-Nie uważasz, że to głupie?
-Wie ktoś o tym?
-Nikt.
-Będzie pani lżej na sercu. Przecież ja nikomu nie powiem!
-Mia, ja wiem, skarbie! Nie mogę ci powiedzieć. To nie jest żadna błahostka, to niezmiernie poważna sprawa.
-Wiem, dlatego chcę pani pomóc.
-Ty mi?
-Tak.
-Czy to coś związanego z Justinem? - pytam, głos łamie się, gdy wypowiadam jego imię. 

-Mia...
-Ja muszę wiedzieć! M u s z ę - krzyczę. Po chwili uspokajam się, bo widzę, jak pani Manghay chowa twarz w dłoniach. Ona płacze.
-Jestem złym człowiekiem- mówi przez łzy. Zanosi się płaczem.
-Każdy popełnia przecież błędy -próbuję ją jakoś pocieszyć, aby dowiedzieć się o co chodzi.
-Ale nie takie błędy!- zaciska pięści, próbuje zahamować płacz.
-Proszę pani!
-Mia, ja, ja...Spałam z Justinem.- wyznaje krztusząc się łzami.
 Zamarłam. Stoję jak słup z szeroko otwartymi oczami i buzią. Serce wali jak młot. Ono chyba chce przedostać się na drugą stronę. Wszystko we mnie się gotuję. Czuję drganie swoich rąk i zimny pot na czole. Patrzę na zapłakaną panią Manghay, której ręce trzęsą się jak chihuahua. Chcę wybiec z sali i nigdy tu nie wrócić. Nie umiem. Strach zupełnie mnie sparaliżował. Czy ja umarłam? Nie umiem też nic powiedzieć. Stoję więc jak idiotka w bezruchu. Zupełna cisza. Słychać tylko głośne bicie naszych serc.
-Jestem przestępcą. Wiem, ale on mnie tak bardzo zafascynował. Przecież wiesz jak Justin wygląda. Jest nieziemsko przystojny. Podoba mi się. Podnieca mnie. Robiliśmy to nieraz. W kiblu, w szatni, u mnie, u niego, w schowku na miotły. Też mu się podobam. Chyba. - tłumaczy ze śmiechem. Wiem, że śmieje się z bezradności. Ja po prostu upadam na ziemię i zaczynam płakać jak malutkie dziecko. Pierwszy raz płaczę przy kimś, zwykle robię to tylko wtedy, gdy nikt nie widzi. 
-Proszę, żeby pani zwolniła mnie z dzisiejszych zajęć.
-Jasne- pani Manghay zamyka oczy i głośno oddycha.
-Ja już pójdę- wstaję z podłogi, przeczesuję ręką niesforne loki i wychodzę z sali. Biegnę do wyjścia ile sił w nogach. Płaczę, a raczej wyję. Co ja mam zrobić?Ja nie wierzę! Justin nie jest taki jaki mi się wydawał. Ja go pokochałam. Pokochałam męską dziwkę! On spał z własną nauczycielką. Brzydzę się nim! Drzwi od domu są zakluczone. Czyli mama już jest w pracy, a Oliver w szkole. Jak dobrze. Wbiegam do domu i do kuchni. Znajduję w szufladzie "Acodin". Ile wziąć tego gówna, by umrzeć? Nie wiem. Wezmę całe pudełko. Trzydzieści tabletek. Wykładam je na stół. Czy tyle starczy? Nie chcę mieć fazy, chcę umrzeć. Nie wystarczy. Nie mam więcej, jejku. Dobra, biorę tyle. Zgarniam ze stoły tabletki do ręki. I połykam po kilka naraz, w dość szybkim tempie i małych odstępach czasu. 
 Śmieję się jak idiotka. Widzę niebieską łąkę pełną białych kwiatów. Nie wiem czy to faza, czy umarłam. Jeśli to drugie- to chyba jestem w niebie. Po chwili przekonuję się, że jednak nie. Słyszę przeraźliwy płacz dziecka. Przecież nikogo nie ma w domu. Płacz jest coraz głośniejszy. Wystraszona zatykam uszy palcami. Co jest? 
Widzę jak kilkanaście węży wije się po podłodze. Boję się. Wrzeszczę i uciekam do pokoju. Zwolnione tempo. Czemu czas tak wolno płynie? Ja też płynę. Moje łóżko to ogromny ocean pełen rekinów. Czy to tonący smerf?! Muszę go uratować. 
Moja pomoc kończy się tym, że spadam z łóżka i uderzam głową o podłogę. Chyba zaczyna się BAD TRIP. Boję się. Biegam w kółko jak opętana. Widzę na suficie czaszki. Krzyczę. Płaczę. Wpadam w histerię. Czuję jakby ktoś mnie obserwował, śledził i chciał zabić. Zwijam się w kłębek. Trzęsę się i wymiotuję. Patrzę w lustrze na moje ogromne źrenice. Nie straciłam świadomości. Wymiotuję znów. Krzyczę. Wszystko mnie boli. Chcę się zabić. Szukam żyletki. Jak dobrze, że w czasie poszukiwań zasypiam...
Budzę się. Spałam tylko kilka minut. To nie koniec, nadal mam halucynacje. Króliki rozwalają mój pokój. Gryzą wszystko, mnie też. Ała! Próbuje uciec. Wybiegam z domu. Samochody stają się nie widzialne. Słyszę trąbienie. Biegnę. Nie czuję zmęczenia.Jest mi strasznie gorąco. Ufff jak gooorąco! Ratujcie mnie, ja umrę! Nie chcę umrzeć.
   BAD TRIP powraca. Leżę na ulicy. Trzęsę się i płaczę. Boję się. Ktoś znowu mnie śledzi.Widzę Slender Man'a. Wiję się z bólu. Wymiotuję. Kiedy to się skończy?! Nikt się nie przejmuje tym, że młoda dziewczyna leży na chodniku zapłakana i krzyczy. Ludzie są podli. 
    Myliłam się. Kilka osób stoi nade mną. Słyszę syrenę. Jedzie po mnie karetka. Przyjechała. Jest różowa ze złotymi akcentami. Prowadzą mnie do niej gumisie. Jakie one słodkie! Tulę się do nich i całuję ich. W karetce mam drgawki. Śpiewam "Last Christmas". Śmieją się ze mnie. Głupie gumisie. 
-Ej gumisie, tuuulimy? Dipsi, Lala, Po- wrzeszczę od rzeczy. Śmieję się. Zasypiam...

środa, 11 grudnia 2013

-Rozdział 8-



  Pomogłam mu. I to jak. On tego nie docenił, kompletnie się tym nie przejął. Ma mnie tam gdzie nie dochodzą promienie słońca. I nie chodzi mi wcale o szafę. Ten świat jest totalnie pokręcony! Ja go kocham całym moim sercem, jestem w stanie zrobić dla niego wszystko, a on tego nie zauważa. Co mam zrobić, żeby wreszcie zmienił o mnie zdanie? Co zrobić, żeby mnie chociaż polubił?
Justin zaskakuje mnie coraz bardziej. Najpierw ten skręt, później to, co odwalił z alkoholem, a teraz jeszcze pokazał swój brak wdzięczności i uczuć. 
   Nie zamierzam dłużej siedzieć w domu. Jest leniwa niedziela i nie mam ochoty na nic. W dodatku nawet nie mam gdzie pójść. Na pewno nie pójdę do tego zapatrzonego w siebie, bogatego, egoistycznego palanta! O nie, nie ma mowy. Nie chcę go widzieć. Po dłuższym zastanowieniu postanawiam, że zadzwonię do Cary. Muszę się dowiedzieć co z nią. Jeden sygnał, drugi sygnał, trzeci sygnał, czwarty sygnał...
-Haaaalo? - przeciąga zachrypnięty, zaspany głos.
-Cara? Jak tam? Jak się czujesz? Przeżyłaś? - pytam pospiesznie.
-Mam cholernego kaca. 
-No...Ja też- kłamię przygryzając wargę.
-Piłaś?
-Dużo.
-Ty?- pyta z niedowierzaniem
-Ja.
-Dzisiaj powtórka, kicia. 
-Dzisiaj? Przecież jest niedziela...
-I co? Ojej, boisz się, że w szkole wyczują? Wyluzuj.
-Ha! Może frytki do tego?
-Frytki też będą, ale szczególnie- alko,alko,alkooo!- krzyczy do telefonu tak głośno, że muszę oddalić od siebie komórkę.
-Cara...Co się z tobą stało?
-Dorosłam. Też powinnaś.
-Nie chcę dorastać.Mamy po  s z e s n a ś c i e lat. To mało. Bardzo mało!
-Nie chcę mi się z tobą rozmawiać, wieczny bachorze, pa, idź sobie dalej błąkać w obłokach i lepić ludziki z plasteliny.
-A ty idź zatapiać smutki w litrach wódki, pa. - może i przesadziłam, ale miałam dosyć. W taki oto sposób chyba właśnie straciłam swoją jedyną dobrą koleżankę. Byłam inna, ona tego nie rozumiała.
   Może faktycznie to ja jestem dziwna, nie ona. W sumie, czasem lubię napić się piwa, ale nie lubię mocniejszych alkoholi. Czy to dziwne? Czy to dziwne, że w wieku szesnastu lat jeszcze nigdy nie miałam porządnego kaca? No, halo, to jest chyba normalne.
   Justin dzwoni. Odebrać? Nie odbieram. Dzwoni kolejny raz. Znów nie odbieram. Za trzecim razem, jednak, decyduję się kliknąć na zieloną słuchawkę.
-Mia? 
-No- odpowiadam oschle i bez entuzjazmu.
-Musimy się spotkać. W tej chwili. Proszę, zgódź się.
-Ta, ale gdzie?
-Na mostku przy Strumykowej.
Hah, szybko się poddałam. Uległam mu i to od razu. Miłość już taka jest, nie da się długo złościć na ukochaną osobę.
Zarzucam kurtkę przeciwdeszczową, bo kropi i wychodzę. 
Nie spałam praktycznie całą noc, jestem niesamowicie zmęczona i idę jak pijana. Ulica Strumykowa nie jest daleko. Znajduje się na niej cichy zakątek, o którym mało kto wie. Wśród drzew i krzaków płynie rzeka, a do przechodzenia na drugą stronę służy stary drewniany most. Idę tam. Czuję się tak cholernie źle. On mnie znowu zranił. Każdy mnie rani. Wciąż. Chce mi pewnie coś powiedzieć, nie wiem co, ale wiem, że w myślach będzie sobie ze mnie kpił. "Ty masz wyć z bólu dziewczyno. Ty masz cierpieć tak, jak jeszcze nigdy nie cierpiałaś". Może on to zrobił specjalnie? Może on naprawdę chce tego, aby mnie bolało? Ludzie są różni, ale każdy jest podły. Pamiętam, jak kiedyś do naszej szkoły chodził nielubiany chłopak. Na imię miał chyba Wiktor. Nikt go nie lubił- dosłownie. Każdy unikał. Był mądry, ale słaby. Nie umiał sobie radzić z tym, że wszyscy go poniżają. Był biedny, nawet bardzo. Nie było go stać na wypasione ciuchy. Nie zwracałam na niego uwagi. On odszedł, bo miał podobne hobby do mojego- lubił rysować. Rysował za dużo i przesadził. Do tego połknął jakieś tabletki. Umarł. On umarł śmiercią, która nazywana jest często tchórzostwem. Wiktor był aniołkiem, któremu Bóg kazał sprawdzić ludzi. Zesłał go na ziemię, aby zrobić test. Teraz Bóg już wie, że ludzie, których sam stworzył są podli. Nie przez niego, tylko przez samych siebie. Szatan stróż wbił mu w serce nóż. Nie wiem kim był, ale jestem do niego przywiązana silną więzią braterską. Jesteśmy bardzo podobni do siebie. Czemu ludzie doprowadzają nas do takiego strachu? Czemu chcą naszego cierpienia? Może to ich bawi, może dowartościowuje. Żałuję, że go nie poznałam. Samobójcy to wspaniali ludzie, bardzo wartościowi. Mają najbogatsze wnętrza. Są pełni wyobraźni i kreatywności. To piękne. Piękne.
 Jestem na miejscu. Justin siedzi machając nogami w powietrzu. Wygląda na smutnego. Ma przymrużone oczy i głośno wzdycha, z trudnością, tak jakby coś w gardle kuło go przy każdym oddechu. 
-Jestem- podchodzę i siadam obok niego na mostku. Udaję obrażoną i smutną. Przez chwilę się nie odzywa, ale w końcu otwiera namiętne usta.
-Jestem chujem. - zaczyna rozżalonym głosem. Głośno przełyka ślinę i ciągnie dalej- zniszczyłem wszystko. Zniszczyłem ciebie. - patrzy na mnie smutnym wzrokiem. Dostrzegam w jego piwnych oczach łzy. Są to łzy bólu, wstydu i współczucia. 
-Justin...
-Wiem jak cierpisz, powinienem cię wspierać, powinienem ci pomóc i być przy tobie cały, kurwa, czas, a ja tego nie robiłem. To ty mi pomogłaś, wówczas gdy sama potrzebowałaś pomocy. Ja ci jej nie dałem. Nie umiałem ci pomóc. Nie wiedziałem co czujesz. Nie umiałem myśleć o tym w ten sposób, w jaki teraz myślę. Wiem, że ty płaczesz każdej cholernej nocy, wiem, że tniesz swoje ciało żyletką, wiem, że ty nie dajesz rady, wiem, że nie masz siły. Wiem, ale nie wiem co z tym zrobić. To jest najgorsze uczucie. Chcę ci pomóc. Chcę mieć pewność, że jesteś najszczęśliwsza na świecie, ale nie umiem. Marzę, aby cię łapać w talii, przyciągać do siebie i całować bez opamiętania. Jesteś dziewczyną, która zasługuje na wszystko, co najlepsze. Zasługujesz na szczęśliwą miłość, na osobę, która sprawi, że każdy dzień będzie lepszy. Ja, jak widzisz, jestem w tym beznadziejny. Kocham cię, nawet nie wyobrażasz sobie jak bardzo. Tak w chuj mocno. I nie mówię ci tego tylko dlatego, że jeszcze do końca nie wytrzeźwiałem. Po prostu dopiero teraz odważyłem się, aby powiedzieć ci prawdę.  
 Nie odpowiadam. Jestem w totalnym szoku. Mam ochotę się uszczypnąć, aby sprawdzić czy przypadkiem nie śnię. Całuję delikatnie jego polik. On chwyta moją dłoń. W jego oczach płonie ogień miłości. Uśmiecha się delikatnie.
-Nie puszczaj mnie, nigdy- szepczę.                            



niedziela, 8 grudnia 2013

-Rozdział 7-



     I co ja mam teraz niby zrobić? Rzucić się na niego? Nie, nie chcę tego robić z praktycznie nie przytomnym mężczyzną.Jest trzecia w nocy.Kładę się obok niego i próbuję zasnąć, choć na moment. On tak seksownie pachnie męskimi, drogimi perfumami. Chcę się wtulić w jego rozgrzane ciało i spać do rana. Rozmyślanie nie trwa długo, bo nagle słyszę kroki. I to nie byle jakie kroki. Drzwi otwierają się, a w nich dostrzegam małą postać. Serce wali mi jak młot. Przecieram oczy i szeptem krzyczę:
-Oliver, proszę cię...Chodź tutaj. Zamknij drzwi! 
Brat wchodzi, zamyka za sobą drzwi, wbrew moim przypuszczeniom, robi to bardzo cicho. 
-Aha! Przyszłaś tu z nim! I w dodatku zakneblowałaś mu usta. Porwałaś go?! Moja siostra jest...pedofilem?
-Oliver, ogarniesz się, mały palancie? Wiesz kto to pedofil?
-No...
-To taki pan, który przyjdzie do ciebie pewnej nocy, wbije szczękę w twoją głowę i zacznie wysysać jej zawartość. - mówię zupełnie poważnie, lubię jego wystraszony wyraz twarzy.
-Biedny chłopak, ja bym na jego miejscu wiał, a nie sobie spał.
-Przestań. Tu nie chodzi o ciebie tylko o niego. Mama nie może się dowiedzieć, że tu jest. Ja muszę mu pomóc, nie zrozumiesz tego, ale...Ech, ile chcesz?
-Czego?
-Forsy- rzucam oschle.
-Trochę, by się przydało. Muszę wyjść do kina z moim kotkiem.
-Nie mamy kota. Chwilunia, do kina z kotem? Ej! Ty masz dziewczynę!- wybucham cichutkim śmiechem. Cała rozmowa przebiega szeptem.
-Śmieszne. Bardzo. Ty masz chłopaka, a ja nie mogę mieć dziewczyny? Jestem już prawie dorosły.
-Tak, tak- śmieję się nadal. -chłopaka? A no tak, to mój chłopak...- kłamię.
-Ma na imię Olivia. I jest cholernie seksowna.
-Co?! Oj, Oliver, haha- płaczę ze śmiechu.
-My się nawet całujemy. Wpycham jej język do buzi.
-Przestań- próbuję wziąć oddech- bo ja tu umrę.
-Ale to jest fajne. Ty mu nie możesz, bo ma zaklejone usta.
  Dobrze, że Oliver przyszedł i mogę teraz z nim rozmawiać. Przynajmniej zabiję jakoś czas. Nie mogę zasnąć, bo muszę pilnować pijanego Justina. 
-Oli, fuj. Nie róbcie tylko żadnych głupot. 
-Myślisz, że ona teraz będzie w ciąży po tym jak się pocałowaliśmy?
-Może.
-To co ja mam teraz zrobić? -załamał się i zaczerwienił.
-Powiem ci, jeśli nic, ale to nic nie powiesz matce.
-Zgoda.
-Teraz idź spać. Tylko c i c h o. 
-Już zmykam panno w gorącej wodzie kąpana.
  
Boję się. Tak naprawdę w każdej chwili może wejść do mojego pokoju mama. Wpadnie w szał jak go tu zobaczy.
   
  Justin przewraca się z boku na bok, a na jego czole pojawiły się krople potu. On ma drgawki. Chyba śni mu się jakiś koszmar. Chciałabym go obudzić i powiedzieć, że jest wszystko okej, że nie ma się bać, że to tylko sen. Ale nie mogę. Przytulam się do niego. Po chwili przestaje się trząść. Uspokaja się.

  Jest godzina siódma. Czas obudzić Justina i wyprowadzić go z domu, zanim mama się obudzi, a to pewnie niedługo się stanie. 
Nie spałam w nocy. Szkicowałam, siedziałam gapiąc się w ścianę, głaskałam Justina po głowie, ale nie spałam. Odklejam szybkim ruchem taśmę klejącą z ust Justina. To go obudziło. 
-Co jest, kurwa?! - mruży oczy i łapie się za tył głowy. Delikatnie ją masuje. Dopiero po chwili się ocknął. -Mia? Co ty tu robisz? - dziwi się, robi wielkie oczy i gorzką minę.
-Powinieneś chyba spytać "Co ja tu robię?", bo to mój dom i raczej to normalne, że jestem w moim domu - wściekam się lekko.
-Boże...Ja nic nie pamiętam. Skąd ja się tu wziąłem? - Siedzi, łokcie opiera o nogi i zakrywa twarz w dłoniach.
-Była impreza u ciebie. Trochę ostra. Ty coś wziąłeś. Nie mam pojęcia co, ale zachowywałeś się jak jakiś skończony debil. Uciekłeś z domu. Znalazłam się w lesie, ogarniasz? - potrząsnęłam nim. - Szłam w nocy ciemnym lasem, w którym wszystko wydawało mi się straszne i podejrzane, po to aby cię znaleźć. I znalazłam. Nie doszedłeś, na całe szczęście za daleko. Leżałeś na ziemi jak martwy. Byłeś cały ośliniony gorzej niż małe dziecko. Ohyda. Potem chwyciłam cię za rękę i poszliśmy do mnie do domu. Jesteś tu nielegalnie, heh. I musisz zmykać stąd jak najszybciej.
 Przeraził się i zrobił się czerwony jak burak. Pewnie się zawstydził i głupio mu. Opuścił głowę i zaczął głośno wzdychać, jakby z trudnością. Nie odzywał się przez jakiś czas. 
-Powiesz coś wreszcie?! 
-Ja już pójdę. Mogę wyskoczyć przez to okno? - nie czekając na pozwolenie otwiera je. Jest niesamowicie zwinny. Wyskoczył jak jakaś małpa. Tak, wyskoczył, bez słowa, bez jakiejkolwiek wdzięczności. 

   



czwartek, 5 grudnia 2013

-Rozdział 6-





    Nie ma go nigdzie. Może...Nie, na pewno nie poszedł do pobliskiego lasu. Chwilunia, a co jeśli? Jeśli jest pod wpływem środków odurzających to prawdopodobnie jest w lesie. No, bo gdzie indziej mógłby pójść? 
  Pędzę, więc w stronę tysięcy drzew. Chwilę przed wejściem do lasu zatrzymuję się. Przed sobą widzę ciemność. Czuję jakby stado demonów głaskało mnie po plecach. Zimny pot pojawia się na moim czole. Chcę uciec i już nigdy w życiu tu nie wracać, ale ja go kocham. Kocham go. Zrobię dla niego dosłownie wszystko. 
Jestem tak głupia i dziecinna. Naoglądałam się za dużo horrorów, a poza tym mam niezwykłą wyobraźnie, która nie zna granic. Czuję chłodny powiew wiatru wiejący ze strony lasu. Tak, jakby diabeł dmuchał mi w twarz. Boję się. Coś szepcze mi do ucha "Uciekaj...Ucieeekaj". Coś łapie mnie za rękę i próbuje wciągnąć do pustej, ciemnej otchłani, w której już w nieskończoność będę cierpieć wśród piekielnego ognia. Tak naprawdę nic nie słyszę. Z wyjątkiem cichego szelestu. Rozum mówi, że mam już wracać, ale serce, że muszę go znaleźć.
Co, jeśli od tego zależy jego życie?
   
    Wchodzę do lasu. Już się nie boję. Czuję się jak żołnierz na wojnie. Nie mogę się poddać. Jestem tu, aby walczyć. W imię miłości. Muszę zmagać się ze swoją własną wyobraźnią. Każdy najcichszy dźwięk słyszę piętnaście razy głośniej. Boję się, że zaraz zza jakiegoś puszystego, niewinnie wyglądającego krzaka wyskoczy jakieś dzikie zwierzę lub, co gorsze, człowiek. Slender Man! Fuck, po co sobie o tym przypomniałam. Błądzę po najskrytszych zakamarkach mojego mózgu. Widzę nienaturalnie wysokiego pana w czarnym garniturze. On nie ma twarzy. On nie istnieje. Ja go nie widzę. 

-Justin! Juuustin! Justin, kurwa! - krzyczę tak, że aż zaczyna boleć mnie gardło. Odpowiada cisza. Jak ja jej nienawidzę. Czekam z ogromną nadzieją, że w końcu usłyszę jego cudowny, podniecający, lekko zachrypnięty głos, który powie choć "żyję". 

 Błądzę w środku nocy po lesie. Szaleństwo. Tak się właśnie czuję- jak kompletna wariatka, która uciekła z psychiatryka i błąka się po świecie bez celu. Wreszcie. W r e s z c i e. Ku mojemu zdziwieniu, do uszu dochodzą ludzkie dźwięki.
-Aaaaa! Yyyy...Hahahahahaahaahahaa! 
-Justin?!- wpadam w szał, nie wiem z której strony dobiega ten głos, biegam, więc w kółko. 

  Udało się. Justin leży na ziemi. Nie wygląda fajnie. Wygląda jak zupełne przeciwieństwo słowa "fajnie". Przypomina jakiś niedorozwój albo niemowlaka, który uczy się ślinić wszystko obok siebie. Jest naćpany albo schlany. Jejku, fuj.
-Juss...Co ty z sobą zrobiłeś? Jesteś o b l e ś n y - staram się go podnieść. On wcale nie jest ciężki. Jest szczupły, ale niesamowicie zbudowany. Na widok jego klaty ślinię się bardziej niż na widok szarlotki z lodami waniliowymi i bitą śmietaną. On też się ślini, ale nie na mój widok, tylko przez coś. No właśnie, "coś", bo nie wiadomo przez co. Śmieje się jak idiota. Wbrew moim przewidzeniom, staję na równe nogi i idzie. On idzie. Serio! Muszę go prowadzić za rękę. Nie sprawia mi to żadnych kłopotów, w sumie podoba mi się to, gdyby nie fakt, że on kompletnie nic nie kuma. 
-Kim jestem? - pytam, aby zobaczyć jego reakcję.
-Wwwww, hahahaha, wwwww...
-Boże...Widzisz, a nie grzmisz- wzdycham z trudem. I właśnie w tym momencie się błysnęło. Burza. Boję się burzy. W dodatku jestem w lesie. Ratunku?

 Biegnę ciągnąc za sobą Justina, który prawie stracił przytomność.Co jakiś czas wydaje z siebie dziwne dźwięki. Przerażające dźwięki. Jednak to nie one wprawiają mnie w przerażenie. Bardziej boję się błyskawic, które jaśnieją pomiędzy drzewami niczym spalany magnez (chemiczka, wow). Gdzie mam biec? Co zrobić z Justinem? Nie mogę przecież wrócić na tę imprezę, na której i tak każdy zapomniał, że to dom Juss'a. 
Pójdziemy do mnie, o tak. 

 Wchodzimy do mnie do domu. Zakleiłam Justinowi usta taśmą klejącą. Miałam ją w torebce, każda kobieta powinna mieć taśmę klejącą w torebce, tak na wszelki wypadek. Ma zaklejone usta, ale nie zdziwiło go to. Jesteśmy cichutko, nikt nas nie usłyszy. Przynajmniej taką mam nadzieję. Idziemy do mojego pokoju. Rzucam torbę na łóżko. Justina także. To on musi się wyspać, nie ja! Pewnie baaardzo się zdziwi, gdy się ocknie w nie swoim domu. W dodatku w moim domu. Idę do łazienki. Myję tylko zęby i przebieram się w piżamę. Nie chcę obudzić mamy i brata. I nie mogę zostawić Justina samego. Wracam po chwili. Śpi...Tak słodko śpi. Odkleić mu usta czy zostawić na wszelki wypadek? Zostawiam. Nie wiem co zrobiłaby mi matka, gdyby zobaczyła go w moim łóżku i jeszcze w takim stanie. Zapewniam was, że nie byłaby tym faktem zachwycona.
  Jakie to cudowne uczucie, gdy miłość twojego życia leży sobie na twoim łóżku.