wtorek, 2 września 2014

koniec?

Moje życie się rozpada.
Codziennie walczę o samą siebie.
Nie daję sobie rady.
Wpadłam w okropną rutynę.
Wciąż płaczę.
Nie umiem żyć, tracę po kolei wszystko i wszystkich.
Przez mojego doła zupełnie zaniedbałam wszystko.
Przede wszystkim bloga.
Nie wiem co mi się stało. Straciłam ochotę na pisanie.
Stwierdziłam, że skoro nie mam weny- nie powinnam pisać.
A weny nie mam do dziś.
Czasem coś napiszę, ale dość rzadko.
Są to krótkie opowiadania.
Mało znaczące.
Bezsensu.
Założę bloga, obiecuję.
Kocham was bardzo mocno. Dziękuję za to, że daliście mi szansę na bycie k i m ś.
Nigdy wcześniej tej szansy nie zyskałam.
Przepraszam za moje zachowanie.
Przepraszam za to, że jestem do niczego.
Przepraszam.

czwartek, 24 kwietnia 2014

-Rozdział 28-

Podobno tak naprawdę można umrzeć na trzy różne sposoby.
Ze smutku, z radości, ale najlepiej jest umrzeć z miłości.

(...)
-Co jest?- Justin zrywa się na równe nogi.
-Nie...Nic. - chowam twarz w dłoniach. Z całych sił usiłuję wziąć oddech. Zniszczyłam to. Sama nie wiem co mi się stało. Lęk zawładnął moim umysłem. Chciałam się z nim kochać, ale coś mnie zatrzymało. Coś kazało mi to wszystko zakończyć. 
Spoglądam jednym okiem na Justina. On chyba jest zły. Wiem, że bardzo chciał to zrobić. Jego mina mówi tylko: "ta idiotka zawsze wszystko musi zepsuć". Może tak myśli. Łzy cisną mi się do oczu. Na razie udaje mi się je powstrzymać, ale czuję, że za chwilę zacznę płakać. Znowu.
Justin siada obok mnie. Jest w samych bokserkach. Nagle jego bliskość zaczęła mi przeszkadzać. Po prostu czuję, jakby on namawiał mnie na coś złego. Kładzie na swoich kolanach moją dłoń. Chwilę ją pieści. Przesuwa nią po swoim kolanie. Ej, co on odpierdala odwala? Zerkam na niego. Wygląda jakby próbował się na czymś skupić. Kompletnie nie zwraca na mnie uwagi. Przygryza wargę. Kładzie moją rękę na swoim kroczu. Przegiął. Ale skoro chce się tak bawić, to tego pożałuje.
Pozwalam mu władać moją ręką.
Pozwalam mu, sprawiać sobie przyjemność.

Chcę zobaczyć, jak daleko się posunie.
Czuję coś niebywale dziwnego, gdy dotykam jego...wypukłości. Nawet przez bokserki. Dlaczego to mi się spodobało? Nie, Mia, nie myśl tak.
Dość.
Wybiegam  z pokoju.
Justin klnie pod nosem. Siada okrakiem na łóżku i topi twarz w dłoniach. Wiem, że jest zły. Nie wiem tylko na kogo. 

                                        ***
Minęło kilka godzin od...Sama nie wiem jak to nazwać. 
Justin nadal się do mnie nie odzywa. Zamknął się w sypialni.
Nie wiem co robi i nawet nie chcę wiedzieć. Siedzę z Oliverem w salonie. Oglądamy jakieś badziewne komedie. On wciąż się śmieje, a ja, chociaż próbuję, nie umiem. Może z tego wyrosłam. 

Życie często daje nam w kość. Zaskakuje na różne sposoby. Powinniśmy iść na przód, mimo wszystko. Stawiać czoła naszemu największemu wrogowi. Dlaczego tym wrogiem okazuje się być życie?
Słyszę jak Justin kręci się w kuchni. Mam nadzieję, że tu nie wejdzie. Nie mam ochoty teraz z nim rozmawiać. Ale los oczywiście mnie zawodzi. Justin przechodzi przez salon. Patrzę na niego kątem oka. Nawet na mnie nie spogląda. Nie chciałam, żeby tak wyszło. Nie chcę, żeby traktował mnie jak powietrze. Wiem, że będę musiała z nim porozmawiać, ale nie mam pojęcia jak zacząć rozmowę. Co mu powiedzieć? 

Że jestem zbyt wrażliwa
Że jestem inna
Że jestem samowystarczalna
Że nikt mnie nie lubi
Że nie mogę patrzeć w lustro
Że boję się ludzi
Że cierpię każdego cholernego dnia
Że użalam się nad sobą i nie próbuję się, kurwa, zmienić

Dostaję szału. Mimo, że wewnątrz mnie wszystko wrze, nie ukazuję żadnych emocji. Mam kamienną twarz, zawsze. Wtedy, kiedy się cieszę. Wtedy, kiedy się smucę. Wtedy, gdy się boję.
Powinnam wreszcie wziąć się w garść. Moje życie towarzyskie ogranicza się do rozmowy z Justinem i wymiany spojrzeń z Oliverem. Chcę się zmienić. Chcę żyć. Inaczej.
-Chodźmy na spacer- rzucam słowa w stronę siedzącego obok mnie brata. Spogląda jednym okiem na mnie. Wygląda na zdziwionego. Może nawet zszokowanego. Proponowanie czegoś przeze mnie jest nienaturalne. 
-Luzik- odpowiada bez zastanowienia. Chyba nie wie, że pytam serio, bo nawet nie podnosi tyłka z kanapy.
-Dobry pomysł, idźcie gdzieś- mruczy pod nosem Justin. Chyba sądzi, że tego nie usłyszałam. Tak bardzo chciałabym tego nie słyszeć. Czasem żałuję, że odzyskałam słuch. Czasem żałuję, że się narodziłam. 
-Dalej, rusz tę grubą dupę, mały chuju
-To jak, idziemy?

                                      ***

Dawno nie spacerowałam z Oliverem. Ja w ogóle nie spacerowałam. Idziemy wąską, leśną ścieżką. Nieważne gdzie spojrzę, ujrzę drzewa. Potężne, wysokie drzewa. Mam wrażenie, że one żyją i gapią się prosto na mnie. Współczują mi. Drzewa mi współczują. Nie wiem jak się zachować. Czy już kompletnie mi odbiło? Przeczesuję palcami włosy. Są takie miękkie. Dawno nie dotykałam swoich włosów. I dawno ich nie obcinałam. Nie sądziłam, że będą aż tak długie. Sięgają prawie do pasa. Zawsze podobały mi się długie włosy, ale na mnie to nie wygląda dobrze.
Jestem brzydka. Nienawidzę siebie.

-Mia! - Oliver aż podskoczył. 
-Czego? 
-Okropnie schudłaś. Sama skóra i kości. Już dawno zauważyłem, że mało jesz. - tu przerywa, bierze głęboki oddech - jesteś za chuda - dodaje.
Nie odpowiadam. Za chuda za chuda za chuda za chuda. Te słowa natrętnie dźwięczą w moich uszach. Raz za gruba, raz za chuda.
Na lekcjach rzucali we mnie karteczkami z napisami w stylu "schudnij, grubasie". Proszę bardzo! Schudłam. Pójdę jutro do szkoły tylko po to, aby zobaczyli jak idealnie chuda jestem.

-Dziękuję- odpowiadam po chwili zawiasu. (te zawiasy u mnie zdarzają się za często).
Jutro pójdę do szkoły.

-------------------------------------------------
następny rozdział będzie szybciej niż zwykle:)
wielkie podziękowania dla Julci za pomoc. :)

niedziela, 13 kwietnia 2014

-Rozdział 27-

Rozdział napisany przy pomocy pewnej cudownej osóbki, która wtrąciła swoje "trzy grosze".:) 

Każdy jego oddech daje tlen moim płucom.
Choć te kłótnie kiedyś powrócą
W pocałunku zastygnięcie spróbujemy szukać zgody.
Choć różnimy się od siebie jak dwie krople czystej wody.

 Jest znakomicie. Leżę na białej skórzanej kanapie, a miłość mojego życia pichci coś w kuchni. Jednym okiem zerkam w jej stronę. On tam jest. Uśmiechnięty, choć wciąż zdezorientowany. Chyba nie wierzy w to, że mu wybaczyłam. Chyba nie wie, że oddałabym za niego życie. Robi naleśniki. Któż by pomyślał, że Justin potrafi świetnie gotować? A czego on nie potrafi? Zdolniacha. M o j a zdolniacha. Szczerze mówiąc, podnieca mnie, gdy nie ma na sobie koszulki. Nawet jeśli jest w kuchni, jak teraz. Przyglądam się jego idealnie wyrzeźbionej klacie. Justin, przestań być tak seksowny. 
Nagle nasze spojrzenia się spotykają. Przypuszczam, że właśnie wyglądam jak burak. Justin promienieje. 
-Patrzyłaś na mnie- mówi, hamując śmiech.
Mia, ty idiotko. Czerwienię się jeszcze bardziej. Bariery Justina właśnie runęły i parsknął śmiechem.
Podchodzi do mnie. Jego namiętne usta, jego hipnotyzujące oczy, jego seksowne ciało są coraz bliżej mnie. Leżę na kanapie. Justin podchodzi po czym zaczyna mnie całować. Siada okrakiem na moim podbrzuszu, ale delikatnie, aby mnie nie skrzywdzić. Justin szybkim i zwinnym ruchem podwija moją koszulkę, odsłaniając brzuch. Jego palec wędruje po moim rozgrzanym ciele. Wyginam plecy w łuk, a on szepcze mi do ucha "jeszcze nie". Jego dotyk mnie podnieca. Jego głos mnie motywuje, a oczy mnie onieśmielają. Rękoma oplatam jego szyję, przyciągam go jeszcze bliżej siebie. Między nami  nie ma ani centymetra wolnej przestrzeni.  Całujemy się tak, jak jeszcze nigdy się nie całowaliśmy. Justin łapie  moje biodra i próbuje zsunąć ze mnie spodnie. Jestem na to gotowa. Jestem gotowa na wszystko.
Wewnątrz mnie wybuchł wulkan miłości i pożądania. Pragnę jego ciała, jego bliskości.
Zauważam, że Justin rozpycha się tak, jakby brakowało mu miejsca, aby pokazać jak bardzo mnie kocha. Nie zastanawiając się długo, podnosi mnie i niesie do sypialni jak pan młody swoją świeżutką żonę. Śmieję się.
-Jesteś taka lekka- Justin promienieje, swoim nosem pociera o mój. 
Jego słodki zapach  onieśmiela.
Justin rzuca mnie na łóżko. Znów się całujemy. Coraz namiętniej. Nasze ciała są coraz bliżej siebie. Nasze oddechy są coraz bliżej siebie. Jeszcze nigdy nie byłam tak blisko nikogo. 
Przerywamy całowanie. Brakuje nam tchu. Mi brakuje też słów, aby odpisać to cudowne zdarzenie. Justin głęboko oddycha. Widzę, że próbuje coś zatrzymać. Hamuje podniecenie, hamuje ten cholerny popęd, który nami kieruje. Chcę przejąć stery. Teraz moja kolej. Wykorzystuję to, że Justin leży bezwładnie na łóżku (tak, on jest nadpobudliwy i to rzadko się zdarza). Siadam na jego brzuchu okrakiem. Zerkam na moment w jego bursztynowe oczy. Wydają się być nieobecne, jakby zapanował nad nimi jakiś obłęd. Mimo to, dostrzegam w nich płomienie miłości. Chyba mu się podoba, bo uśmiecha się delikatnie i przygryza dolną wargę. Mam na sobie krótkie dżinsowe spodenki z wysokim stanem i za dużą koszulkę Justina. Właśnie spojrzałam na swoje ciuchy, bo już niedługo zostanę bez nich. Mój partner już jest w połowie rozebrany. Jak to śmiesznie brzmi... "partner". 
Poruszam wolno biodrami raz do przodu, raz do tylu. To pewnie wygląda jakbym właśnie posuwała swojego chłopaka. Nie umiem wyrazić tego, co teraz czuje. Wszystko we mnie wrze. Serce bije jak szalone. Boję się, że coś we mnie zaraz pęknie. Bije się z własnymi myślami. Umieram z sekundy na sekundę. Umieram z miłości, której nadmiar mnie zabija.
Spoglądam na twarz Justina.
Co jakiś czas przymyka oczy, w których dostrzegam szaleństwo.
Uśmiecha się do mnie jakby mówił "zaufaj mi".
Ale ja już mu ufam. Darzę go tak ogromnym zaufaniem, że uwierzę mu we wszystko. Sama do końca nie wiem dlaczego. Jego usta są stanowczo za blisko moich. Ta niebezpieczna odległość wciąż się zmniejsza. 
Całujemy się. 
Justin wsuwa swoją dłoń pod moją bluzkę. Czuję jego zimno na swoim rozgrzanym brzuchu.
To mnie tak bardzo dziwi. Jego ciało jest gorące, a ręce lodowate. No, ale podobno "zimne ręce- dobry w łóżku".
Przejedża zwinnymi palcami po mojej skórze. Czuje delikatny dreszcz. Mam ochotę jęczeć, choć to przecież nic takiego. W mgnieniu oka pozbywa mnie bluzki. 
Leżę obok niego. 
W samym staniku.
Leży obok mnie.
W samych bokserkach.
Czuję gęsią skórkę na całym moim ciele. 
Nie mogę opanować emocji. 
Czuję się jak dzikie zwierzę, które wpadło w chory trans. Mam cholerną ochotę na swoją ofiarę, którą stał się Justin. Chcę mieć go na wyłączność. I chcę, aby on miał mnie. Już na zawsze. Uporczywie próbuję opanować swoje podniecenie.
Nie potrafię. Nie wiem nawet czy chcę. Coś mi szepcze do ucha "nie masz nawet szesnastu lat". Coś wzdycha "wiek to tylko liczba".
Nie wiem co robię.
Nie wiem co powinnam zrobić.
Justin bada każdy kawałek mojego ciała swoimi ustami. Co jakiś czas zerka w moje zahipnotyzowane oczy. 
To on mnie zahipnotyzował. Swoim dotykiem, spojrzeniem i oddechem.
Posuwa się trochę za daleko, gdy wsuwa rękę pod moje... majtki.
Wydaję cichy pisk. 
On nawet się nie uśmiecha. Jest poważny. Jest skupiony.  Jest żądny mojego ciała.
Brakuje mi tlenu.
Rozpadałam się na trzysta kawałków. 
Justin próbuje pozbierać mnie z zimnej ziemi. Ale to przez niego sie rozpadłam.
On rusza palcami. We mnie.
Czuję się tak dziwnie. Jeszcze nigdy się tak nie czułam. Nawet nigdy nie myślałam, że kiedykolwiek tak się poczuję. 
Justin jest coraz szybszy.
Zaraz wybuchnę. 
Z trudnością łapię tlen. Nie mogę oddychać.
Całkowicie oddałam się Justinowi.
Czuję nagłe ciepło.
Co mi się stało?
-Stop, Justin. Stop- jestem stanowcza. Cieżko mi wydobyć z siebie słowa.
To mi się tak podoba, a jednocześnie tak bardzo się boję.
Patrzę w niebiańskie oczy Justina. 
Są tak niewinne, a zarazem intrygujące.
-Co jest? - zrywa się na równe nogi.

piątek, 28 marca 2014

-Rozdział 26-


  Czuję jak rozpadam się na tysiąc kawałków. Próbuję pozbierać się z ziemi i ułożyć w całość. Próbuję żyć. Moje usta nie są w stanie pobrać tlenu do płuc. Patrzę na Justina z wytrzeszczonymi oczami i czekam, aż coś powie, bo ja nie mogę wydobyć z siebie słowa.
-No na co czekasz?! - krzyczy po chwili. Jest wściekły. Wstaje i uderza pięścią w ścianę. Tak, jak robią w filmach zazwyczaj po ogromnej awanturze. Nie zastanawiam się długo, wybiegam z domu.
  Justin jest czasem wybuchowy. Wiedziałam o tym, bo sam mi mówił, ale nie widziałam tego nigdy na własne oczy. Teraz zobaczyłam. Może to jego prawdziwe oblicze? Może on kłamał i udawał kogoś, kim nie jest. Znowu się zawiodłam. Życie dało mi w kość po raz tysięczny. Justin nigdy nie czuł miłości. Z tego co wiem, był niechcianym dzieckiem. Jego mama już przed narodzinami Justina często podróżowała. Zagalopowała się i nie uważała, więc...
Ach, to już inna historia. W każdym razie, Justin nie czuł bezpieczeństwa, troski i tego, że jest wyjątkowy. Był podrzucany przez rodziców różnym opiekunkom.  Żadna z nich nie dała mu tego, co mogła dać mu matka. Może właśnie dlatego jest agresywny? Łatwo wybucha, dostaje furii. Trudno go powstrzymać...

  Chcę uciec jak najdalej. Biegnę przed siebie, rześkie łzy kapią na ziemię, a nogi uginają się pod ciężarem mojego ciała. Czuję się jak grubas. Grubas, który ucieka od swojej wagi, od swojego ciała i od zranionej duszy. Może faktycznie jestem takim grubasem. Co prawda, ostatnio mało jem. Moim śniadaniem zazwyczaj jest woda, obiadem bułka, a kolacją chipsy, czekolada i jakiś napój energetyczny. To wybitnie niezdrowa dieta. Chciałam się odchudzać, ale wstaję z motywacją, a kładę się spać z pełnym brzuchem. Próbowałam kilka razy schudnąć, ale moje sposoby nie działały. Nic nie jadłam, ale w końcu nie miałam siły i zaczęłam się obżerać. Później wkładałam dwa palce do gardła, jak najgłębiej. I wtedy...No właśnie. 
  Brakuje mi sił. Nigdy nie byłam dobra w bieganiu. W niczym nigdy nie byłam dobra.  Już wiem gdzie pójdę. Chcę być teraz tam, gdzie kiedyś mogłam być szczęśliwa. 
Po każdej kłótni z Justinem chodziliśmy nad strumyk. Siedzieliśmy na starym drewnianym moście, ze spuszczonymi głowami machając bezradnie nogami. To tam pierwszy raz wyznał mi miłość. To tam pierwszy raz rzuciłam mu gniewne spojrzenie. To tam pierwszy raz się przytuliliśmy. To tam mogłabym umrzeć w jego objęciach. 
Najcudowniejsze miejsce na świecie. Dookoła mnóstwo wysokich, gęstych krzaków. Nigdzie w pobliżu nie ma domu. Chyba nikt oprócz mnie i Justina nie wie o tym niezwykłym miejscu.
Jestem blisko. Już niemal czuję ten świeży zapach, już niemal słyszę radosny śpiew ptaków. Jestem w niebie?
Wchodzę na drewniany mostek i siadam na nim ostrożnie, jakby zaraz miał się zarwać pod moim ciężarem. Gruba świnia. Schudnij. 
Chowam twarz w dłoniach. Teraz mogę się porządnie wypłakać. Lubię płakać. Łzy dają poczucie ulgi. Zawsze mam to cholerne wrażenie, że razem z nimi wypływają ze mnie wszelkie smutki. 
Ale tak nie jest. Moje serce to trumna nadziei. 
Chcę umrzeć.
Ugh, gdyby Justin teraz przybiegł tu z kwiatami...
Gdyby podszedł i zaczął mnie całować...

Przecież to może się stać. Przecież to nigdy się nie zdarzy.
  Siedzę tu już długo albo tak mi się zdaje. Podobno w raju czas płynie wolno. To miejsce zdecydowanie mogę nazwać swoim własnym, małym rajem. Wszelkie problemy na moment znikają, wszelkie złe myśli. Cała złość w szybkim tempie zmienia się w radość i chęć do życia. Może to przez ten niezwykły spokój, przez melodyjne ćwierkanie ptaków lub ledwo słyszalny szum strumyka.
Zawsze, gdy siedzę na tym mostku, myślę, że będzie dobrze. Wierzę w to, że moje marzenia się spełnią i życie poukłada. Dlaczego te myśli odpływają równie szybko jak przypływają do mojego chorego umysłu?
Naprawdę jest ciężko, nieraz nie daję rady. Wiedziałam, że świat ma wady, ale bez przesady.
Wytężam słuch. Moje myśli tańczą w rytmie szumu strumyka. 
Zamykam oczy. Jestem zupełnie zrelaksowana i wyluzowana. Czuję, jakby wszystkie moje problemy nagle zniknęły. Czuję się jak delikatne pióro unoszone wiatrem. Wreszcie czuję, że żyję. I chcę tak żyć już wiecznie. Jawa zamieniła się w sen. A sen to rzecz ulotna, której nigdy nie chcę tracić.
Odpływam. Odpływam do świata bez zmartwień i zła. 
I w tym momencie jakieś zimne dłonie dotykają moich ramion. Wzdrygnęłam się tak, jakbym właśnie zobaczyła ogromnego, włochatego pająka idącego w moją stronę.  
 -Justin?- pytam szeptem. Nagle mój własny świat, moja oaza spokoju, miejsce, w którym żyję- znika. Przełykam głośno ślinę. Boję się tych dwóch słów, ośmiu liter, trzech sylab i jednego spojrzenia.
t o   k o n i e c
-Mia... - zaczyna tym swoim ochrypniętym i kurewsko seksownym głosem.
-Nie chce mi się z tobą gadać- rzucam oschle. Moje słowa są tak twarde i czepliwe, że z trudnością odczepiają się od mojego języka i wypadają z buzi. Justin przejeżdża palcem po mojej ręce. Zaczyna od ramienia, kończy na dłoni. Dziwny dreszcz. Podniecenie. Chwilkę później czuję jego namiętne, najcudowniejsze na calutkim świecie usta na mojej szyi. Wyduszam z siebie tłumiony jęk.
Dlaczego on mi to robi...Teraz nie potrafię być na niego zła.
Siada obok mnie i łapie w swoje obie ręce moją dłoń. Delikatnie ją dotyka, jakby chciał zbadać każdy milimetr mojego ciała. Patrzy mi prosto w oczy. Jego wargi zamieniają się w cieniutką linię. Jest skupiony albo hamuje płacz.
-Nie wiem co mi odpierdoliło- szepcze. A ja czuję jakby szpilka ukłuła mnie prosto w serce. 
Nie odzywam się. Chcę go wysłuchać do końca. Przymykam oczy i całkowicie skupiam się na jego słowach, na jego oddechu, na biciu jego serca.
-Pokochałem cię po minucie znajomości z tobą. Wtedy, gdy odkryłem, że jesteś zupełnie inna niż te zapatrzone w siebie puste laski. - tu robi przerwę na głęboki oddech- Właśnie wtedy zrozumiałem, że jesteś dziewczyną, z którą chcę być już do końca życia. To, że trafiliśmy na siebie na tym czacie...było takie magiczne. Czułem, że to przeznaczenie. A przeznaczeniu trzeba pomóc. Mia, ja cię naprawdę kocham. Kompletnie zwariowałem na twoim punkcie. Zrobię dla ciebie wszystko. Przepraszam, że jestem tak pojebany. Przepraszam, że...- tu się zawahał.
-Justin! - przerywam mu szybko.
Rzuca spojrzenie niewinnego dziecka.
-Kocham cię- szepczę. Mia, ty wariatko! Mam ochotę się udusić. Mam ochotę rzucić się na głęboką wodę. Mam ochotę się wykrwawić. Ja serio go kocham.
Justin łapie mnie za rękę. Patrzy głęboko w oczy. Boję się, że usłyszy moje myśli, że w jakiś sposób zobaczy moje wnętrze.
Zaczyna mnie całować.
Dlaczego on tak cudownie całuje?
Dlaczego on jest tak kurewsko idealny?
Dlaczego moje życie to mętlik?
Dlaczego?





czwartek, 13 marca 2014

-Rozdział 25-

-----------------------
Przeczytaj info po lewej stronie
<---
o czytelniku tygodnia:)
------------------------

-Jak się czujesz? - pytam po dłuższej chwili milczenia. Justin wzdrygnął ramionami. Nie odpowiada.
Znowu zapadła niezręczna cisza. Idziemy w rytm szelestu liści i delikatnego wiatru. 
 Wyobrażałam sobie to wszystko inaczej. Siedząc bezczynnie w szpitalu myślałam naprawdę dużo. Oczekiwałam tego, że Justin, gdy tylko otworzy oczy, rzeknie "kocham cię". Chciałam, żeby mnie przytulił, przeprosił, podziękował. Tak cholernie się bałam o niego.
Dałabym wszystko, żeby było mu dobrze, a nie dostaję nic w zamian. Czasem mam tego dość i chcę wykrzyczeć mu prosto w twarz, że jest idiotą, frajerem, męską dziwką. Nie potrafię. Za bardzo zbliżyliśmy się do siebie. Za mocno wtargnął w moje życie. 
 Autobus nam uciekł. Super. Wracamy do domu pieszo, mimo że to naprawdę daleko. Idąc wzdłuż ruchliwej ulicy dostrzegam kolejnych, dziwnych ludzi. Zdecydowanie przyciągają wzrok. Szczególnie blondwłosa kobieta. Wokół niej zgromadziła się grupka gapiów. Jest naprawdę ładna.
Na jej ramiona opadają bezwładnie bujne blond loki. Ma na sobie ciuchy, które rzucają się w oczy. Różowa kurtka z łososiowym futerkiem przy szyi, nader obcisłe jeansy, buty na za wysokim obcasie i makijaż- idealny plastik. Obok niej leży chłopczyk. To pewnie jej dziecko. Stawiam, że ma około sześciu lat.
Leży i płacze. Nie, to nie jest zwykły płacz, to nieziemskie wycie.
Niektórzy widząc to przyspieszają krok, inni podchodzą i patrzą, a jeszcze inni wyzywają kobietę od złych matek, dziwek, psycholek i egoistek.
Jestem cholernie ciekawa o co chodzi.
Chcę tam podejść i wziąć to dziecko,  które wręcz dusi się łzami.
-Czekajcie chwilkę - apeluję, po czym podbiegam do grupki. Oliver w pierwszym momencie ruszył za mną, ale po chwili się cofnął i stanął obok Justina. Juss nadal milczał. Wciąż patrzył w dal, jakby nad czymś rozmyślał. Sądzę, że powinien zostać jeszcze jakiś czas w szpitalu.
-Co tu się dzieję? - pytam chłopaka, który stał przez dłuższy czas i obserwował blond-mamę.
-Nie wiesz?
Co w tym dziwnego? Muszę przyznać, że ten chłopak jest naprawdę przystojny. Przygryzam delikatnie dolną wargę i spoglądam mu prosto w oczy. Na jego ustach pojawia się serdeczny uśmiech. 
Udało mi się. Pierwszy raz w życiu spróbowałam poderwać chłopaka. Czy to można uznać za flirt?
-Nie wiem- odpowiadam płytko.
-To Marry Janett! 
-Coo? - powstrzymuję pisk.
Marry Janett to znana aktorka, która mieszkała miasto dalej. Grała w tanich komediach. Zwykle miała rolę pustaka lub prostytutki. Nie sądziłam, że w rzeczywistości też jest taka różowa i plastikowa. Najwidoczniej ta grupka ludzi czekała na autografy. Nic ciekawego.
Już chciałam odejść, ale  chłopak zatrzymał mnie.
-Chcę sobie z nią cyknąć fotkę. 
-Czekaj...To jej dziecko?
-Tak, płacze już długo, za chwilę nie wytrzymam...
-Ale dlaczego?
-Zobacz, przecież to  d o w n. - chichocze brunet.
Dopiero teraz mogę przyjrzeć się i tej kobiecie, i dziecku.
Przepycham się przez tłum, uderzając obcych łokciami. 
Słyszę "gdzie leziesz?!" i "halo, ja już długo czekam!".
Faktycznie... Ten słodki blondyn z bliska nie wygląda tak, jak z daleka. On jest chory. Przyglądam się uważnie jego skośnym oczom, fałdzie powiekowej i otwartym szeroko ustom z wystającym, grubym językiem. 
Nigdy nie widziałam na żywo dziecka chorego na Zespół Down'a. On tak bardzo płacze. I jest mi go tak bardzo żal...
Nie wiem co mi strzeliło do głowy, ale podbiegam do niego i podnoszę go z ziemi. Otrzepuję z piasku i rozkwitam promiennym uśmiechem. Chłopiec przestał wyć, na co wszyscy odpowiedzieli jedno, głośne "uff".
-Co ty robisz? - Marry na chwilę przestaje rozmawiać z fanami(?) i zwraca uwagę na mnie. Nie wygląda na zadowoloną.
-Podniosłam go, on upadł i płakał, jeśli nie zdążyłaś zauważyć.
Chyba uznała, że ją obraziłam, bo spojrzała na mnie jakby chciała wezwać ochronę (której nie było).
-Gdyby przeszkadzało mi to, że płacze, podniosłabym go sama. - rzuciła słowami w moją stronę, patrząc na rozchodzący się tłum. 
-Nie umiesz opiekować się dzieckiem, choć takie potrzebuje o wiele więcej miłości. 
Nie wiem czemu to powiedziałam. Nie powinnam. To jej syn i ma prawo wychowywać go tak, jak tyko chce. Było mi go żal, bo nie dostawał miłości, której cholernie potrzebował. W przyszłości będzie pewnie odrzucony przez rówieśników. Wyzwiska, śmiech innych, wścibskie spojrzenia staną się jego codziennością.
Różowa landrynka poczuła się oburzona, więc szarpnęła chłopca za oślinioną kurtkę i ruszyła w stronę centrum handlowego.
-Jesteś niezwykle...waleczna- uśmiechnął się słodko brunet. "I zajęta" dodałam w myślach.
Teraz mogę dokładnie mu się przyjrzeć 
Ma czekoladowe, średniej długości włosy ze sławną grzyweczką. Jego turkusowe oczy lśnią w delikatnych promieniach słońca.
Jest przystojny, mimo że daleko mu do wyglądu Justina. 
Łatwo byłoby się w nim zakochać.
-Mogę twój numer? - pyta z niewinnym uśmiechem i przenikliwym spojrzeniem. Tak, jakby chciał zobaczyć moje wnętrze. Przez moment zastanawiam się czy przez to nie słyszy moim myśli.
No, bo co jeśli tak? Rumienię się. 
-Nie- rzucam oschle, po czym udaję się w stronę domu.
Jasne- odpowiadam w końcu i wpisuję brunetowi swój numer w telefon. Jestem idiotką. Przecież mam chłopaka. Właśnie! Gdzie jest Justin? 
Odwracam się. Nie ma go tam, gdzie stał wcześniej. Nigdzie nie ma też Olivera. Cholera. Pewnie poszli do domu. Posyłam chłopakowi niepewny uśmiech i oddalam się. 
   Wbiegam do domu jak tornado.
-Justin?! 
-Spierdalaj- odpowiada. 


niedziela, 9 marca 2014

UPRAWIEDLIWIENIE, ZNOWU

 Jestem beznadziejna. Nie potrafię napisać rozdziału.
Może życie się rozsypuje i nie mam czasu dla Was, a tak cholernie chcę pisać, mam tyle pomysłów.
Będę dodawać rzadziej, ale mam nadzieję, że w miarę często. Może co 2,3 dni.
Mój dzień od tygodnia wygląda tak: płacz, płacz, płacz.
Może niektórzy z Was coś o tym wiedzą.
O rozdziałach informuję na grupie Polish Beliebers na facebooku
Mam nadzieję, że nie odejdziecie ode mnie.
Myślę nad nowymi rozdziałami, ale również nowym blogiem, który będzie naprawdę ciekawy! 
:)
Kocham Was bardzo i dziękuję za to, że jesteście.
Dziękuję,
Julia.

wtorek, 4 marca 2014

-Rozdział 24-

-USPRAWIEDLIWIENIE-
Tak, wiem, że nie dodawałam nic przez dłuugi czas. Myślę, że jestem w pełni usprawiedliwiona. :) Wiecie, że nie mam czasu na bloga tylko wówczas, gdy mam jakieś poważne problemy (nie w stylu "dostałam 3 z przyry" czy "chłopak mnie rzucił"). POWRACAM.
Mam nadzieję, że nie zostawiliście mnie mimo tej długiej przerwy. 
Tęskniłam.
----------------------------------------------------------
  Oliver też wyszedł. Zostaliśmy sami. Albo zostałam sama, bo Justin jest półprzytomny. W każdym razie, stoję teraz obok mojej jedynej, pierwszej miłości. Stoję obok chłopaka, który mnie skrzywdził, a jednocześnie wyleczył moje rany. Łza spływa po moim poliku. Wyglądam na spokojną, bo staram się zachować kamienną twarz. Wewnątrz wariuję, wpadam w szał. Moje myśli biją się ze sobą, krew pulsuje jak szalona, a serce walczy o przeżycie. Jestem wściekła. Na Justina, bo to wziął. Na siebie, bo wyszłam. Na panią Manghay, bo zadzwoniła. Na Olivera, bo go nie zatrzymał. Na wszystkich, bo nikogo przy nim nie było. Siadam na skrawku jego łóżka. Delikatnie dotykam dłonią jego polik. Przejeżdżam po nim palcem. Przekazuję  ciepło, którego zdecydowanie mu brakuje. Jest niezwykle zimny. Oddycha spokojnie i równomiernie przez nos. Mimo to, widzę jak się boi. Może śni mu się coś złego? Albo źle mi się wydaję. Oba warianty są jak najbardziej prawdopodobne. Wolę ten drugi.

 Mijają godziny. Ciągnące się w nieskończoność. Bo minuta bez niego jest jak tysiące godzin bez tlenu. Właśnie tak się czuję. Ciężko oddycham, jakbym nie mogła pobrać powietrza w płuca. Oliwer wciąż narzeka i prosi, abyśmy wracali.
-No kiedyyy?- tupie nogą o szpitalną podłogę. Zaraz się rozpłacze.
-Będziemy tu, aż się obudzi.
Przecież nie mamy po co wracać do jego pustego domu.
Przecież nie umiałabym być tam bez niego.
Jestem w nim bezgranicznie zakochana. Tak, że nie potrafię przestać o nim myśleć. To jakaś obsesja, obłęd, jestem nienormalna zakochana.
Ludzie biorą narkotyki, palą papierosy, piją alkohol, a moim nałogiem jest Justin Fireheart.
Tylko dlaczego akurat on? Co mnie do niego tak ciągnie? 

Idealna twarz, seksowne ciało czy cudowny charakter?
Popełnia błędy (jak każdy), ale wiem, że jest dobrym człowiekiem. 

 Justin wciąż śpi. Co jakiś czas sprawdzam czy na pewno śpi. Może umarł? Śpi. Do ,,pokoju" wchodzi łysy doktorek.
-Ta wizyta trwa stanowczo za długo- stwierdza patrząc współczującym wzrokiem na Justina.
-Kiedy on się obudzi? -pytam z ogromną nadzieją i spuszczoną głową.
-Cóż...- spojrzał na Justina, później na mnie. Jego mina wyraża nieokreślone emocje. Zaczynam gnieść kawałek mej bluzki w dłoniach. Denerwuję się.
-Może obudzić się za chwilę, może za godzinę, za rok, a nawet... - tu przerywa. Przełyka głośno ślinę. On zauważa to, że w moich oczach pojawiają się łzy wielkości grochu.
-Nigdy- dokańcza szybko i ściszonym głosem.
-Nie będę tu czekał tak długo! - krzyknął Oliwer, a ja delikatnie szturchnęłam go i szepnęłam, żeby się zamknął. Idiota.
Nigdy? N i g d y? Co to miało znaczyć? Czyli jest możliwość, że Justin się nie obudzi?
Zamarłam. Po raz 1564. Jak to możliwe, że jeszcze żyję? Nie dostałam żadnej palpitacji serca?
-Proszę pana...Ja nie chcę stąd iść. (Nie powiem przecież, że nie mam dokąd iść). 
-Nie możecie tu dłużej zostać- oznajmia. Wciąż ucieka wzrokiem od mojego spojrzenia. Boi się spojrzeć mi prosto w oczy. Wie, że jestem wystraszona i roztrzęsiona.
-No chooodźmyyy- Oliver nie wytrzymał- rozpłakał się. Doktor pokiwał znacząco głową i wyszedł z sali. Szarpnęłam z całej siły Złapałam Olivera za rękaw, wyprowadzam go z "pokoju", w którym leży mój chłopak. Stoimy na korytarzu. Nie ma nikogo wokół. Wszyscy lekarze, pielęgniarki i opiekunowie są zajęci. Brat ma oczy całe w łzach i głupkowato otwarte usta. Wygląda jak niedorozwój. Jestem na niego wściekła. W mojej głowie wręcz kipi od złości.
-Ty mały chuju! - krzyczę, obejmując (chyba zbyt mocno) nadgarstki chłopca. - Będę tu czekać tak długo, aż się obudzi, rozumiesz? Zamknij japę i czekaj ze mną. 
Pierwszy raz tak go nazwałam. Pierwszy raz byłam na niego tak wkurzona. Oliver zaczyna płakać głośniej, niż przedtem. Kurwa, on nie ma przecież pięciu lat. Chwytam go za ramiona i zaczynam nim potrząsać. 
-Nienawidzę cię!- krzyczy mi prosto w twarz. Przez co obrywa. Bez zawahania, bez zastanowienia i bez skrupułów, uderzam małego w polik. Zakrywam ręką usta i wytrzeszczam oczy. Ja naprawdę to zrobiłam. Naprawdę go uderzyłam. Naprawdę nazwałam go tak, jak nie powinnam nigdy go nazwać. Co ja zrobiłam?! Dlaczego? Nie wiem dlaczego, nie wiem co mi się stało. Kim jestem?
Jestem potworem.
-Oliver, ja...- nie potrafię wydobyć z siebie słów. Przyczepiły się do języka, nie chcą wyjść na zewnątrz. Boją się. Są zawstydzone. Oliver masuje swój zaczerwieniony polik.
-Zostaniemy tu. Dla ciebie- oznajmia. W szybkim tempie łzy napływają do moim (już wystarczająco mokrych) oczu. Nie wierzę, że mój brat jest aż tak cudowny. Zasługuję na wszystko co najgorsze za to, jak go potraktowałam. Zabijcie mnie.
-Oliver...- próbuję go przytulić, ale on mnie odpycha.
-Daruj sobie.
-Jasne- odpowiadam z niewidocznym, wewnętrznym uśmiechem.
Wchodzimy do pokoju śmierci, w którym leży Justin. On wciąż śpi. 
Podchodzę do niego i delikatnie głaszczę jego głowę. Włosy Justina są tak milutkie w dotyku. Uwielbiam je. Chwytam jego dłoń. Jest ciepła. I nagle dzieje się coś, czego się nie spodziewałam. Justin właśnie poruszył ręką! 
-Doktorze! - krzyczę. Oliver jest jak dziecko zagubione we mgle. Nie wie o co chodzi. Ja też nie wiem.
Justin otwiera oczy (NAPRAWDĘ!). Kilkukrotnie mruga po czym otwiera je bardzo szeroko. Próbuje przypomnieć sobie gdzie jest, dlaczego tu jest, a może nawet kim jest. (Jestem przygotowana na najgorsze). 
-Justin- szepczę. On odwraca głowę w bok. Patrzy na mnie. Czuję się speszona. Nawet się nie uśmiechnął. Łysy doktor z wąsem przybiega w ułamku sekundy. 
-Obudził się? - pyta, aby się w stu procentach upewnić. 
-Obudziłem się- odpowiada Justin jednocześnie próbując podnieść się z łóżka.
-Leż! - zawołał lekarz, trochę jak do psa. 
-Co ja tu robię? Nie jestem chory- stwierdza Juss z zachrypniętym głosem. Wygląda na złego.
-Chory może i nie jesteś, ale za to do twojego organizmu przedostały się  pewne  substancje w za dużych ilościach. Tak, chodzi mi o te tabletki. - mówi wskazując na trzymane w ręce opakowanie tabletek.
Justin spuszcza głowę. Nie odważy się spojrzeć na mnie. Wie, że złamał obietnicę.
-Zmywam się stąd- oznajmia. Wstaje i kieruje się w stronę wyjścia.
-Musisz odpocząć.
-Nie chcę! Jestem wypoczęty. Wypisz mnie, doktorku.
Lekarz patrzy na niego badawczym wzrokiem. Przewija kartki w notesie. 
-No dobrze. Możesz wyjść. Jako, że jesteś jeszcze dzieckiem, jesteśmy zmuszeni do powiadomienia twoich rodziców o pobycie w szpitalu i zaistniałej sytuacji. 
-Nie! Moja matka jest stewardessą i przebywa obecnie na Fuerteventurze. Nie ma mowy. 
-A ojciec?
-Nie mam ojca. Mogę już iść?
Lekarz przytaknął głową. Chyba uznał, że z Justinem wszystko w porządku. Na wszelki wypadek wziął jego i mój numer oraz podał nam swój. Justin ma dużo odpoczywać.
A więc wracamy do domu.


--------------------------
krótki. Rozdział 25 pojawi się już dziś, jutro albo pojutrze. Będzie dłuższy.
Proszę o komentarze.

niedziela, 16 lutego 2014

-Rozdział 23-


  
  Nie wytrzymam tu ani chwili dłużej! Nie wiem co się dzieje z Justinem, nie wiem nawet czy jeszcze żyje. Na samą myśl, że Justin może umrzeć dostaję szału. Rozpadam się. Jestem pewna, że coś wziął. Widziałam to w jego oczach. Były dzikie, szalone. Nie ujrzałam w nich tego, co widziałam przez cały czas patrząc się w nie. Obiecał mi, że nic nie weźmie. Ja mu obiecałam, że się nie potnę. Teraz mam ochotę wziąć nóż i wbić go sobie prosto w serce. To serce już umarło. A ja umieram razem z nim. Jest to powolna śmierć. Z żałości i cierpienia. Ze strachu. Z niemocy. Z bezsilności.
Nie zastanawiam się długo. W ułamku sekundy już znajduję się na schodach.
-Gdzie biegniesz? - pyta rozżalonym głosem Oliver.
-Zaraz wracam- krzyczę będąc już na górze.
Wyciągam z torby woreczek. Znajduje się w nim moja przyjaciółka o imieniu Żyletka. Trzymam ją w prawej dłoni. Lekko dotykam palcem. Jej ostrze rysuje na nim maleńkie ryski, z których wypływa krew. Zrobić to? Długo się nie cięłam. Ostatni raz zrobiłam to dzień przed obietnicą. Obietnica to obietnica. Ale Justin jej nie dotrzymał, więc ja też nie mam zamiaru. Jestem już pewna. Podwijam lewy rękaw bluzy aż do łokcia. Chwilę wpatruję się w blizny. Wzrokiem szukam wolnego miejsca, którego trochę brakuje. Zrobię to na udzie. Ściągam spodnie. Stoję na środku pokoju w samych majtkach. Przyznam, że to wygląda seksownie. Przeglądam się w lustrze. Mia, kretynko, co ty wyprawiasz? Rób swoje.
Biorę żyletkę do ręki, znowu. Tnę skórę z lekkością, jak papier. Jestem wprawiona. Czuję dreszczyk emocji i ból, okropny ból. Jestem do niego przyzwyczajona, więc żaden jęk nie wydostaje się z moich ust. Przyciskam żyletkę do ciała mocniej niż zwykle. Moje życie, moje myśli wręcz toną w krwi. Przyglądam się stróżkom krwi wypływającym z głębokich, lecz wąskich ran. Zaciskam zęby. Upadam na ziemię. Leżę i krwawię. Czuję się słabo. Nie lubię widoku krwi, ale lubię to uczucie, gdy spływa po moim ciele. 
-Mia...- szepcze znajomy głos. W drzwiach stoi Oliver. Ma wytrzeszczone oczy i rozdziawione usta. Wygląda głupio. Jest zdziwiony, przerażony. Też bym taka była, gdybym tak jak on, zobaczyła swoją siostrę całą we krwi z żyletką w ręku. Szybko upuszczam "przyjaciółkę" na ziemię. 
-Co ty tu robisz?! - krzyczę ze łzami w oczach. Serce bije w przyspieszonym tempie. Zatapiam twarz w dłoniach. Nie chcę widzieć jego miny.
-Mia...- powtarza się. On chyba nie wie co powiedzieć albo nie może wydobyć z siebie słów. 
-Widziałeś wszystko? - wzdycham ciężko.
-Zostawiłaś uchylone drzwi. - odpowiada po kilku minutach.
Roztopiłam się. Jestem jedną, wielką czerwoną plamą. Plamą krwi.
-Co ty zrobiłaś? Pocięłaś się? - podchodzi do mnie. Klęczy nade mną. Po jego słodkim policzku spływa łza.
Nie odpowiadam mu. No bo, co ja mam powiedzieć? Mam mu powiedzieć, że życie mi się zawala? Że nie potrafię pomóc samej sobie? Że chcę zniknąć i nigdy nie wracać? Mam powiedzieć, że śmierć to jedyne o czym marzę?
Przejeżdża palcem po świeżych ranach. Ała(?). To już nie boli, bo ja nic nie czuję. Nachyla się i zaczyna je całować. Tego się nie spodziewałam. Wy też, prawda? Czy to nie jest największy skarb na świecie? Na mojej twarzy wbrew woli pojawia się promienny, lecz ledwo widoczny uśmiech. 
-Kocham cię- szepczę. I chyba naprawdę to czuję. Mam najlepszego brata na świecie. 
-Nie rób tego. Chodź po opatrunek. Już niedługo jedziemy do Justina. - mówi szybko z fałszywym uśmiechem. Widzę w jego oczach strach. 

 Jedziemy do szpitala! Jestem bardzo zestresowana. 
Autobus spóźnił się kilka minut. Jest zatłoczony. Ciężko mi się oddycha. Duszno jak w saunie. Za chwilę tu zemdleje.
-Dasz radę- próbuje mnie pocieszyć Oli, ale chyba mu coś nie wyszło. - pomyśl o tym, że już za kilkanaście minut ujrzysz swoją miłość. 
I to chyba było jedyne trafne pocieszenie. Nie poddałam się, bo chcę zobaczyć Justina. Chcę go wycałować, pocieszyć. Spojrzeć w jego oczy. Chcę się dowiedzieć co u niego i co zrobił.  Gdy już wrócimy do domu, sama wskoczę mu do łóżka.
Wszyscy ludzie w autobusie są niezwykle...dziwni. 
Obok mnie stoi wysoki pan z długim nosem. Ma krucze włosy i delikatny zarost. Stawiam, że ma około czterdziestki. Mruczy coś pod nosem przez cały czas. Może się modli. Jest chorobliwie zdenerwowany. Co jakiś czas przeciera czoło chusteczką. 
Po jego prawej stronie siedzą dwie grube panie. Są w podeszłym wieku. Obie mają na sobie bordowe płaszcze i różnokolorowe korale. Na pewno wracają z zakupów o czym świadczy mnóstwo toreb pełnych przeróżnych rzeczy. W jednej torbie są ubrania, w pozostałych żywność. Dostrzegam w nich niezwykłe podobieństwo. Może to bliźniaczki. Obie są niezwykle otyłe i dość szpetne. Ledwo się mieszczą na swoich miejscach. Raz po raz odwracają się i pouczają kogoś z tyłu.
Za nimi siedzi kilku, może siedmioletnia dziewczynka z dwoma blond warkoczykami. Ma różową sukienkę w niebieskie kropki. Białe podkolanówki z falbankami i czarne lakierki, którymi cały czas kopie panie przed nią. Wygląda na słodką. W jej uszach dostrzegam słuchawki, a w ręku MP3, wydłużam szyję, aby zobaczyć czego słucha. "Metallica- Nothing else matters". Robię zdziwioną minę. Pozory mylą. Chichoczę pod nosem.

W dwadzieścia minut dojechaliśmy na ulicę Healthly. Szpital mamy właściwie pod nosem. Wchodząc do niego czuję jak moja głowa eksploduje od nadmiaru myśli. Chcę żeby było dobrze. Dlaczego choć raz nie może być całkowicie dobrze? No proszę! Idziemy zimnym korytarzem. Nienawidzę szpitali. Brr. Wystrój przeraża. Dlaczego w szpitalach wszystko ma zimny kolor? Powinno być inaczej! Ludzie mieliby wtedy nadzieję i siłę na walkę. Czuliby się ciepło i bezpiecznie. Czuliby się żywi. Teraz? To żywe trupy. Uśmiechają się z bezradności. Zero pocieszenia, zero wsparcia. Faszerują ich lekami. Podłączają do kroplówki. Tyle. To tylko ich praca, po co mają im mówić, że będzie dobrze, że ich uratują? Dlaczego nie dodadzą im otuchy? Wszystko tylko dla pieniędzy. 
Jakiś lekarz prowadzi nas do "pokoju" Justina. Co jak co, ale pokoju to w ogóle nie przypomina. Idziemy wzdłuż korytarza. Słyszę jęki, płacz, jak ktoś woła pielęgniarkę. Jeśli to jest normalny szpital, to jak jest w psychiatryku?
-To tu leży Justin...- lekarz zerka na kartkę- Fireheart- dokańcza po chwili. Otworzył drzwi, wskazał na Justina. Spojrzał na niego zimnym, pozbawionym jakichkolwiek emocji wzrokiem. Jak robot stworzony do zabijania.
Justin leży na twardym łóżku. Nie ma na sobie koszulki. Jest przykryty seledynowym...czymś. Jego twarz jest zmęczona i blada, a na policzkach znajdują się wyraziste rumieńce. Ma wciąż zamknięte oczy, ale po oddechu słyszę, że nie śpi. 
Przed podejściem do niego zerkam na lekarza, jakbym bała się, że mi na to nie pozwoli. Chwytam jego dłoń i chwilę ją pieszczę. Łza spływa po moim poliku. 
-W jego organizmie wykryto duże ilości środków antydepresyjnych i odurzających- wydukał na jednym oddechu. Głośno wzdycha. Ma kamienną twarz. Zamarłam. Justin, po co wziąłeś te świństwa? Płaczę. Jest mi go tak żal, jest mi tak przykro. Jestem wściekła na siebie. Zabijcie mnie. Dlaczego nie byłam wtedy przy nim? Wszystko potoczyłoby się inaczej, gdyby Monika nie zadzwoniła.
Z moich ust niekontrolowanie wydobywa się cichy jęk.
Oliver stoi obok mnie i nie odzywa się. Patrzy na Justina z wyrazem współczucia. Co jakiś czas zerka na mnie. Sprawdza czy nie płaczę. 
-Czy mogę prosić o kontakt z rodzicem Justina? - pyta łysy doktorek. Nie mam ich numeru. Nawet nigdy w życiu nie widziałam ich na oczy.Coś wykombinuję.
-Tak. Czy mogę chwilę pobyć z nim sama? 
Lekarz uśmiechnął się i wyszedł. 


--------------------------------------------
Tym razem coś dłuższego.
Proszę także o długie komentarze, uwielbiam je! :)
PS. kocham was 







piątek, 14 lutego 2014

-Rozdział 22-





-Dlaczego pani to zrobiła? - pytam spokojnie z iskierką złości w oczach. Ciężko uwierzyć w to, że psycholog, która miała mi pomóc, robi dokładnie to samo co ja.
-Ile ty masz lat? - pytam. Znów zwracam się do niej na "ty".
-Dwadzieścia i pół- odpowiada rumieniąc się. Ona wciąż się rumieni. Taka młoda!
-Co?! - krztuszę się powietrzem wybałuszając oczy. Co jeszcze mnie dziś zdziwi? 
-Pracuję tu po znajomości. 
Na pewno na pewno na na pewno na pewno na pewno na pewno spała z dyrektorem. Niech mnie ktoś uszczypnie! To tylko jeden z moich chorych snów. Oddychaj Mia, oddychaj.
-Miałaś mnie ,,uratować". Chciałaś, żebym zakończyła swoją pasję. Żebym przestała rysować. Chciałaś, żebym nauczyła się czerpać z życia jak najwięcej pozytywów. Miałaś upić mnie szczęściem. Zrobiłaś to wszystko, tylko zupełnie na odwrót.- mówię ze łzami w oczach.
-Umiem pomagać innym, ale nie samej sobie. - apeluje. 
Mam podobnie. Jednak coś mnie może łączyć z panią Manghay. Śmieszne. Wzdycham głośno.
-Kończę pracę w szkole. Z własnej woli. To za duże ryzyko. Nie mogę uczyć dzieci, mam nierówno pod sufitem.
-Zaprzyjaźnijmy się- proponuję. Nie wiem dlaczego to zrobiłam. Słowa wyślizgnęły się spod mojego języka. Mia, po co? po co? po co? Tak bardzo potrzebujesz kogoś bliskiego, że aż jesteś gotowa zaprzyjaźnić się z byłą nauczycielką? Czy to w ogóle ma sens? Czy to nie za dużo pytań? 
-Monika- panna Manghay podaje mi drżącą dłoń. Ściskam ją. Dziwny, zimny prąd przechodzi przez moją skórę. 
-Ja już nie muszę się przedstawiać- uśmiecham się. 

 Wyszłam ze szkoły bogatsza. Bogatsza o przyjaciółkę.
Nie wiem co mi odwaliło. Poczułam po prostu, że osoby, które mają tę samą pasję powinny się przyjaźnić. Może to dziwne. Już tak mam, że jestem dziwna. Idę w stronę domu Justina. Chcę się z nim pogodzić. Chcę zapomnieć o krzywdach, które mi wyrządził. Trzeba wybaczać. 
Wchodzę do domu z uśmiechem na twarzy. Mam zamiar rzucić się na niego i wycałować go za wszystkie czasy. Tak bardzo za tym tęsknię. To, co widzę tuż przed sobą, roztrzaskuje mnie na milion maleńkich kawałeczków. Justin leży na podłodze i drży. Ma zamknięte oczy, a pod nimi ogromne sińce. Co mu się stało?! Nie wiem co zrobić. 
-Justin!!!- krzyczę łapiąc go za nadgarstki. Chcę go uspokoić. Wymamrotał coś niezrozumiałego pod nosem. Upił się? Nie. Nie wygląda na pijanego. Kładę dłoń na jego rozpalonym czole. Na siłę próbuję mu otworzyć oczy, aby im się przyjrzeć. W końcu udaje mi się to, jego wzrok wypala dziury w moim okropnym ciele. Jego źrenice są duże. Za duże. Serce wali mi jak szalone, ale to nic w porównaniu do bicia serca Justina. Czuję jak ciepła krew dopływa do mojego mózgu. Jest mi słabo. Tak cholernie się o niego boję, tak cholernie nie wiem co zrobić. Muszę zadzwonić po karetkę.
-Oliver! W tej chwili na dół!- krzyczę, trochę za głośno. Prawą ręką macam  kieszeń dżinsów, wyciągam z niej telefon. 112.
Dzwonię po karetkę. Ledwo utrzymuję w drżących dłoniach telefon. Mam roztrzęsiony głos. Mówią, że przyjadą jak najszybciej. Pozostaje tylko czekać. 
-Justin, kochanie...- upadam na kolana i zaczynam płakać. Płaczę jak małe dziecko. Razem z łzami wypada cały żal, cały ból i całe cierpienie. Chcę się tego pozbyć. Chcę być szczęśliwa. Chcę żyć pełnią życia. 
Pogotowie przyjeżdża po sześciu minutach. Wpuszczam ich do domu. Jest ich sześciu. Mają nosze, swój sprzęt i te ich dziwne, mechaniczne wyrazy twarzy. Jeden z nich podchodzi do mnie i zaczyna wypytywać, reszta podbiega do Justina. Krew zaraz rozsadzi mi żyły.
-Czy posiadają państwo w domu środki odurzające lub psychotropowe? 
-Nie wiem- odpowiadam wybałuszając oczy.
-Czy pani tu mieszka?
-Chyba.
-Tak się nie dogadamy!
-Nie było mnie w domu, wróciłam i zastałam...właśnie to! Sama nie wiem co się stało, zabierzcie go, zróbcie coś, błagam- mówię na jednym oddechu. 
Kładą go na nosze. Justin wciąż się trzęsie. Nie dociera do niego to, co właśnie się dzieje. Dźwięk zamknięcia drzwi przekłuwa moje serce na wylot. Oliver przez cały czas stał na schodach wstrząśnięty. Patrzył na to, co się działo z niedowierzaniem. Jego oczy teraz wyglądają jeszcze lepiej niż zawsze. Są ogromne, błyszczące, zdziwione. Podchodzi i przytula mnie z całej siły. Zastygamy w uścisku. Czuję coś, czego nie czułam nigdy przedtem. -Widziałeś co brał? - pytam po dłuższej chwili.
-Nie, byłem zamknięty w pokoju z muzyką puszczoną na full - odpowiada. Widzę, że jest zachwycony nowym pokojem. 
-Musimy czekać - wzdycham.
-Nie trząś się tak! - ochrzania mnie brat.
-Próbuję.
Oj, gdyby on wiedział co ja teraz czuję. Gdyby wiedział, że coś w środku mnie wyżera moje wnętrze.

-----------------------------------------------------
Dziś krótki, ale mam nadzieję, że ciekawy.
Jutro następny :) 
CZYTASZ=ZOSTAW KOMENTARZ 




środa, 12 lutego 2014

-Rozdział 21-


 Justin's POV  (z perspektywy Justina)

 Trzymam ją na rękach. Jest wyjątkowo lekka. Czuję jak jej spiczaste kości wbijają się w moje ciało. Może jest chora? Dawno już zauważyłem, że mało je. Idziemy, a raczej ja idę z Mią na rękach, bo ona nie jest w stanie, do sypialni gościnnej. Kładę ją delikatnie na łóżku. Tak, jakbym z obawą, że się połamie. Boję się o nią. 
Mia łapie mnie za koszulkę i przyciąga do siebie. Zaczyna całować, a ja to odwzajemniam. Nie mogę się powstrzymać. 
Ona mnie naprawdę pociąga. Choć próbuję się pohamować, ląduję obok niej, na łóżku.
-Teraz to zrobimy- mruczy pod nosem. Zaczyna mnie całować po szyi, a ręką próbuje rozpiąć guzik od koszuli.
-Nie, przestań- wzdycham. Chcę ją odepchnąć, ale nie potrafię.
Mia jest strasznie napalona.
-Koniec- wstaję. Kieruję się w stronę drzwi. Nie mogę tego zrobić. Nie, gdy jest kompletnie pijana. Wychodzę z pokoju. Zakluczam drzwi.

Mia's POV

Budzę się. Leżę na łóżku w pokoju gościnnym. Cisza. 
Skąd ja się tu wzięłam? Usiłuję coś sobie przypomnieć, nie potrafię.
Halo, obudź się. Jestem Mia, mam szesnaście lat. Mam nierówno pod sufitem, zrytą banię i chłopaka- Justina. Pamiętam wszystko. Oprócz wieczoru. Wstaję z łóżka trzymając się za tył głowy. Boli mnie. Próbuję wyjść z pokoju, lecz po naciśnięciu klamki orientuję się, że ktoś mnie zakluczył. Czuję się słabo, w dodatku nie mogę zaczerpnąć świeżego powietrza. Tu pachnie za słodko, aż mnie mdli. Szarpię za klamkę. Pukam delikatnie w drzwi. Pukam mocniej. Kopię w drzwi. I nic. Czy to jakieś żarty? Jest tu gdzieś jakaś ukryta kamera i ludzie, którzy czyhają, aby wyskoczyć i krzyknąć "tadam"?
Krzyczę, ale nikt mnie nie słyszy.
-Juuuuustin! - drę się wniebogłosy.
Słyszę kroki. To na pewno on. Odklucza drzwi, a ja wciąż drżę ze strachu. Gdy byłam mała często zatrzaskiwały mi się drzwi, mam przez to traumę.
-Już, już- mówi pospiesznie ktoś zza drzwi, które tuż po tym się otwierają. Justin wygląda niezwykle świeżo i delikatnie. Ma na sobie białą prześwitującą bluzkę mocno opiętą na jego cudownej klacie. Rozpływam się. Coś roztrzaskuje mnie o ziemię. Jestem miliardem kawałeczków.
-Co ci odbiło?! Dlaczego mnie tu zamknąłeś? - krzyczę prosto w jego śliczną twarz. Ręka mnie świerzbi. Mam ochotę przywalić mu w nos. On chyba to zauważa, bo chwyta mnie za nadgarstki.
-Upiłaś się kilkoma drinkami! Byłaś tak napalona, że mógłbym cię przelecieć tysiąc razy. - śmieje się.
-Na całe szczęście już nie jestem i tego nie zrobisz. - wychodzę z pokoju głośno zamykając drzwi. 
Schodzę na dół. Siadam na śnieżnobiałej sofie z obawą, że ją pobrudzę. Chcę stąd wybiec, ale nie mam dokąd. W tej chwili przychodzi SMS.

Od: Cara
Nieźle się liżesz, kicia :P

Czy... Nie. To nie może być prawda. Nie całowałam się po pijanemu z Carą, prawda? Proszę, niech ktoś mi powie, że po prostu pomyliła numery. Co ja z siebie zrobiłam? Totalnie mi odbiło? 
Ktoś dzwoni. Mam nadzieję, że to nie kolejna osoba, która chce mi opowiedzieć co robiłam wczoraj. 
-Halo? - wyduszam z siebie.
-Cześć...Tu pani Manghay- przedstawia się znajomy głos. Zamarłam. Czego ona chce? Serio, musi mi przypominać o tym co się stało? - Spotkajmy się - prosi.
-Po co?
-Opuszczasz szkołę! Chyba nie chcesz, abym zaprosiła do siebie twoich rodziców?
-Gdzie?
-Tam, gdzie zawsze, jak najszybciej.
-Za moment będę. 
Jestem trochę roztrzęsiona. Faktem jest to, że zaczęłam opuszczać szkołę, ale uczę się w domu w wolnych chwilach (których mi brakuje). Muszę szybko się ogarnąć i pójść na spotkanie z dziwką panią Manghay. Zakładam o wiele za dużą na mnie koszulkę Justina i legginsy moro. Wyglądam jak bezdomna, ale czuję się niesamowicie. Pachnę jak Justin. Nie czeszę włosów. Moje bujne loki zawsze wyglądają jak nieuczesane, więc to nie zrobi mi różnicy. Biegnę na górę, aby powiedzieć bratu, że wychodzę.
-Oliver! - walę pięścią w drzwi. 
-Nie ma- odpowiada zaspanym głosem. Wchodzę do środka i zastaję tam leżącego, półprzytomnego brata. 
-Wychodzę.
-Ale gdzie? -zrywa się z łóżka, rozciąga i ziewa.
-Nie twój interes. Nie wiem kiedy wrócę. Na stole zostawiłam mleko i płatki, chyba wiesz co z tym zrobić. Pa.
-Czekaj! 
-Czego?
-Co ty wczoraj wyprawiałaś? - pyta patrząc na mnie jak na wariata. Wychodzę z pokoju.

 Tak bardzo przyzwyczaiłam się do wygód w domu Justina, że nie mogę odnaleźć się w prawdziwym świecie. Dostrzegam sporą różnicę pomiędzy rajem, a rzeczywistością. Wciąż mam wrażenie, że to sen i nigdy nie chcę się budzić. Pierwszy raz gdzieś w głębi siebie mam wrażenie, że jest okej. 

Wchodzę do sali z ponurą miną. Nie chcę patrzeć na psycholog, która krótko mówiąc...zniszczyła mi życie. Manghay siedzi przy swoim biurku. Ledwo ją poznaję. Czy to aby na pewno ona?Wygląda zupełnie inaczej niż zwykle. Chyba zapomniała o tapecie, innego wyjścia nie ma. Podkrążone oczy, kilka zmarszczek i wągry to coś, co powinno być jej obce. W dodatku jest zupełnie inaczej ubrana. Zwykły biały sweterek ze złotymi nitkami i wytarte dżinsy. Zazwyczaj nosi przecież miniówki, które prawie odsłaniają jej tyłek. Takie osoby jak ona nie powinny pracować w szkole. Chłopcy, których uczy, ślinią się na jej widok. Justin też się ślinił. A wydawało mi się, że on jako jedyny nie jest nią zainteresowany. Udawał. Gdy o tym pomyślę, łzy same cisną mi się do oczu.
-Dzień dobry- witam się po dłuższej chwili milczenia. 
-Usiądź- pani Manghay nerwowo gniecie w rękach sweter. Głowę ma spuszczoną w dół, nie potrafi spojrzeć mi w oczy.
Boję się, że ma mi coś jeszcze do powiedzenia.
-Mia, ja muszę cię przeprosić.
-Znowu chce pani do tego wracać? Trzeba było wcześniej się zastanowić. 
-Wiem, że źle zrobiłam.
-Ź l e? Pani się przespała z własnym uczniem! To nie jest złe, to jest...to jest...nie potrafię tego wyrazić słowami- w oczach mam łzy wielkości grochu. Nie pozwolę im się wydostać na zewnątrz. Nie wymięknę.
Psycholog, jednak wymiękła i płacze jak dziecko. Jest mi jej żal, ale nie mam zamiaru  jej pocieszać. Telefon w mojej kieszeni wibruje. To na pewno Justin dzwoni.
-Jestem tylko człowiekiem. On mnie...sprowokował. 
-Tak? - przełykam głośno ślinę.
-Jest taki...pociągający. - rumieni się.
-Wiem. Dlaczego ktoś taki pracuje w szkole? Właściwie...Dlaczego pani jest jeszcze na wolności? Powinni panią zamknąć za seks z nieletnim.
-Kiedy on sam tego chciał! Rzucił się na mnie jak zwierzę. 
-Ile razy wy to robiliście? - z trudem wymawiam te słowa.
-Trzy...
-Co?!
-Nic nas nie łączy. On kocha ciebie. Tylko ciebie.
-Idę stąd. Nie potrzebnie tu przyszłam. - wstaję, przerzucam torbę na ramię i udaję się w stronę drzwi.
-Czekaj! Ja tylko chcę...
-Czego ty możesz chcieć?- przypadkowo zwróciłam się do niej na "ty", ale chyba nie zwróciła na to uwagi albo nie przeszkadza jej to.
-Chcę żebyś mi wybaczyła. Mam wielką nauczkę na przyszłość. - łapie się za prawą dłoń, przejeżdża palcem po nadgarstku. Podchodzę do niej. 
-Chwilunia...- mruczę pod nosem po czym podwijam jej rękaw. Próbuje się bronić, ale jest bezsilna. Nie wierzę własnym oczom. Na jej nadgarstkach widnieją rysunki podobne do moich.

-----------------------------------------------------
Przepraszam, że tak długo czekaliście, lecz
miałam problemy z blogiem. Już jest wszystko okej.
CZYTASZ= ZOSTAW PO SOBIE KOMENTARZ
Dziękuję wam za to,że jesteście.
Mogę śmiało stwierdzić, że mam NAJLEPSZYCH CZYTELNIKÓW NA ŚWIECIE. :)


Prawdopodobny koniec

Zastanawiam się nad odejściem/ usunięciem bloga:)
Chciałam pisać dla zabawy, traktuję to jako hobby.
Pewnie będą tu sapy pod spodem, ale zamierzam teraz bez skrupułów napisać co myślę o was. 
Zwracając się do"was" mam na myśli osoby, które dobrze wiedzą, że tu o nie chodzi. NIE ZWRACAM SIĘ DO WSZYSTKICH.
Jesteście podli. :)
To, co napisałam dotychczas to tylko początek.
Akcja rozwinie się wówczas, gdy Justin umrze. Tak, on umrze.
Robię co w mojej mocy, aby wam dogodzić. Ale wy macie to głęboko w dupie. Chcę dodawać rozdziały jak najczęściej, ale mam swoje życie i swoje problemy. Problemy, o których większości z was się nawet nie śniło. Poza tym, często ten blog mi się zawiesza i nie mogę dodać. Ale sapy, jak zawsze, tylko do mnie.
Jeśli coś wam się nie podoba, to po prostu tego nie czytajcie czy to takie, kurwa, trudne? :)
Chyba jednak nie, co? Jeśli mi się coś nie podoba, to nie czytam.
Zrobiłam wam coś na wzór "testu (?)" i Mia ubrała legginsy moro. 
HAH! Armia buntowników już ruszyła do  boju. "Mia to gimbus!" Brawo chuje :) 
Albo te teksty "Mia jest brzydka"
Hehe. Zero tolerancji. Jesteście straszni. 
MOJE OPOWIADANIE = PISZĘ JE TAK JAK CHCĘ, DLA TYCH, KTÓRZY CHCĄ TO CZYTAĆ!
Chciałam, żebyśmy byli rodziną.
Chciałam, żeby moja wyobraźnia do was dotarła. Chciałam poruszyć ważne tematy jak: samookaleczanie, nastoletni seks, narkotyki, tolerancja.
Ale nie potrafię jednak do was dotrzeć.
Mam wielu cudownych czytelników, perełki, które kocham.
Dlaczego nie możemy się jakoś...zgrać?
Chciałabym, żebyśmy się polubili.
Tylko tyle.


wtorek, 4 lutego 2014

-Rozdział 20-



   Minął tydzień. Tydzień bez chodzenia do szkoły, bez obowiązków, mamy i zmęczenia. Tydzień relaksu. W dodatku z chłopakiem moich marzeń. "Kocham cię" do tej pory brzmiało dla mnie jak tanie słowa wypowiadane w filmach romantycznych. Nie lubiłam takich filmów. Są przepełnione obrzydliwą, udawaną miłością. Głównym bohaterom zależy tylko na bliskości ciał, nie umysłów. Między nimi nie widać więzi, dlatego, że tylko grają zakochanych. Własnie to mi się nie podoba. 
-Zróbmy imprezę- proponuje Justin mając na sobie tylko i wyłącznie granatowe bokserki z logo Superman'a. Wygląda nieziemsko. Włosy niedbale ułożone i zaspane oczy też mi się podobają. Po prostu pierwszy raz patrząc na kogoś, nie zauważam wad. 
-No nie wiem...Znowu się upijesz, a ja będę biegała po lesie jak popieprzona. - mówię obrażonym tonem głosu, a Justin przewraca swymi bursztynowymi oczami.
-Miaaaa- przeciąga- Prooooszę- robi minkę smutnego szczeniaczka patrząc mi prosto w oczy. Muszę się zgodzić, nie mam wyjścia.
-Dobra, zrobimy. - całuję go w kącik ust. 
-Mam najlepszą dziewczynę na świecie- całuje mnie w nos.
Dziewczynę. D z i e w c z y n ę. Czyli mam chłopaka. Pierwszego chłopaka w życiu. Tylko czemu Justin nie spytał się oficjalnie o to, czy zostanę jego dziewczyną? 
-Ech. O której ta impreza? Trzeba tu trochę posprzątać- wzdycham z trudem, wskazując na stół pełen resztek jedzenia i stertę ciuchów na podłodze. 
-Przed odkurzaniem pamiętaj, aby założyć seksowną bieliznę- śmieje się Justin przygryzając dolną wargę. Rzucam w niego poduszką. 
-Ha, ha, bardzo śmieszne. Ty będziesz odkurzał, za karę. - apeluję.
-Odkurzę, ale coś za coś.
-Oj dobra, zobaczy się- oblizuję usta. To chyba zachęca Justina, bo w ułamku sekundy już stoi i wzrokiem szuka miejsca, w którym mógłby być odkurzacz. Oj, głuptasek. Mieszkam tu zaledwie kilka dni, ale lepiej wiem gdzie on jest. Biegnę na piętro i wracam ze zgrabnym i poręcznym odkurzaczem w ręku. Justin robi minę uznania po czym uśmiecha się dumnie. 
Sprzątamy.

Przez całe popołudnie sprzątaliśmy. Mieliśmy przy tym niezły ubaw. Justin jest przyzwyczajony do wygód, więc kompletnie nie umie sprzątać. To nic, wszystkiego go nauczę. Gdy już skończyliśmy, obejrzeliśmy jakąś tanią komedię, która akurat leciała w telewizji. Przynajmniej mogłam ze spokojem pospać na rozgrzanej klacie Justina.
Zostało kilkadziesiąt minut do imprezy. Muszę się ubrać, zrobić makijaż i wszystkie najmniejsze poprawki. 
-Justin, rusz tyłek i jedź do cukierni po jakieś ciasta, musimy czymś poczęstować gości.
-Zamówimy pizzę- sprzeciwia się Juss.
-No dobrze, ale coś słodkiego też musi być.
Justin nawet się nie zastanawia. Wstaje i idzie do cukierni. Przed wyjściem posyła mi słodki uśmiech. Teraz mam czas, aby zamienić się w kogoś zupełnie innego.
Podchodzę do lustra. Ble. Dlaczego podobam się Justinowi?
Widzę przed sobą okrągłą, pyzowatą twarz, niesymetryczne, spierzchnięte usta, oczy pełne strachu i obłędu. Wyglądam jakbym wyszła z psychiatryka. Jestem wariatką. Przemywam twarz tonikiem. Nakładam podkład i trochę pudru. Używam pomadki ochronnej na usta. Dokładnie tuszuję rzęsy i w kącikach oczu nakładam biały cień, przez co oczy wyglądają na bardziej żywe.
Tak o niebo lepiej. Nadal brzydko. Co na siebie założyć? Postawić na swobodę czy elegancję? A może coś bardziej...seksownego?
Decyduję się na  to bo to najlepsza jaką mam. Mam nadzieję, że nie wyglądam jak zawsze źle.
Justin wraca dość szybko.
-Już jestem kocha...- przerywał, gdy tylko msukienka nie ujrzał. Gapi się na mnie, przez co czuję się niezręcznie. Ma minę jakby zaraz chciał się na mnie rzucić. Tak bardzo bym tego chciała. Tak bardzo się boję.
-I jak? Kupiłeś coś? - pytam kładąc dłoń na biodrze. Prostuję się.
-Wyglądasz nieziemsko. - mruczy niewyraźnie pod nosem. Nie zrozumiałam dokładnie. Chwilę zastanawiam się czy nie powiedział czasem "wyglądasz kurewsko", ale muszę być dobrej myśli.
-Dziękuję- odwdzięczam się uśmiechem. Chciałam powiedzieć, że on wygląda seksownie i jest cholernie przystojny, ale słowa przykleiły się do języka uniemożliwiając wypowiedzenie ich. 

 Impreza właśnie się zaczęła. Do domu schodzą się znajome mi ,tylko z widzenia, osoby. Są dziewczyny, które wyglądają jak tanie prostytutki, są też takie bogato ubrane i te zwykłe, a jednak niezwykle popularne. Pewnie wredne. Po jakimś czasie wchodzi też Carolina. Jej wygląd jest o niebo lepszy niż go sobie wyobrażałam. Myślałam, że będzie wyglądać pięknie, a wygląda przepięknie. Idealnie. Ma na sobie czarną bluzkę z dużym dekoltem i turkusową spódniczkę z wysokim stanem. Na uszach mienią się turkusowo- srebrne kolczyki i buty na wysokim obcasie. Jej blond, bujne loki opadają swobodnie na ramiona. Szukam wzrokiem Justina. Jest wpatrzony w Carę. Mam ochotę dać mu w twarz, ale z drugiej strony...Nie dziwię mu się. Szczerze, jest mi przykro.
Widzę jak Cara oblizuje usta patrząc na Justina.
Nie wytrzymuję. Podchodzę do niej.
-Odwal się od  m o j e g o  chłopaka! - wrzeszczę jej prosto w twarz. Jestem nieźle wkurzona. Cara wybucha śmiechem.
-Kotku, oszalałaś? Kogo? Chodzi ci o Justina? On będzie mój. Jeszcze dziś.
-Co?! - wściekam się jeszcze bardziej. Mam ochotę jej przywalić.
-Czekaj...Czy ty powiedziałaś "mojego chłopaka"?
-Tak. Justin to mój chłopak. - uśmiecham się wzbudzając zazdrość. Carolina wybucha jeszcze większym śmiechem.
-Justin nigdy nie byłby z taką szkaradą. - odpowiada po chwili zastanowienia. Wygląda na szczęśliwą, lecz w jej oczach zauważam pustkę. Podobna pustka włada jej głową.
-Ruchamy się- rzucam bezmyślnie. Carolina nie odpowiada. Stoi jak słup wpatrzona we mnie. Widzę, jak jej usta drżą z gniewu. Chce coś powiedzieć, ale się waha. I dobrze. Szczena jej opadła. Brawo Mia! 
Wychodzę na taras. To tam wszystko się rozgrywa. Na stole jest mnóstwo drinków. Ludzie tańczą i się śmieją. Też chciałabym być tak cholernie szczęśliwa. Tylko, że ja co jakiś czas muszę chodzić na górę patrzeć czy u Olivera wszystko w porządku. Gra na PS3. Jest w siódmym niebie. A jego siostra mogłaby być, gdyby tylko się odważyła. 
Podchodzę do stołu z alkoholem. Wypijam cztery drinki, jeden po drugim. Kręci mi się w głowie. Chwieję się. Zwykle nie piję alkoholu. Dwa piwa to dla mnie stanowczo za dużo. 
Chyba zaraz zwymiotuję.
Podbiegam do Justina, który jest na pewno bardziej trzeźwy ode mnie.
-Zróbmy to- szepczę mu do ucha zawieszając ręce na jego szyi. 
-Mia! Ty jesteś pijana- Justin odgarnia mi włosy z twarzy. Wpatruje się prosto w moje oczy...

Justin's POV

Ona tak po prostu proponuje mi seks. Nie spodziewałem się tego, że się upije. Przecież to do niej nie pasuje. To nie Mia. Chcę się zgodzić, ale chyba nie mogę. Mam zrobić to, wówczas gdy ona jest pijana? Tak naprawdę nie chce tego, alkohol tego chce. Z drugiej strony mam wielką ochotę zedrzeć z niej tą piękną sukienkę. 
Jest tak cholernie pociągająca. Boję się, że zaraz przeliże się z jakimś typem albo jeszcze gorzej...Muszę być przy niej i ją pilnować jak oczka w głowie. Super impreza. 
Carolina jest taka seksowna. Nie mogę o niej myśleć. Justin, idioto, nie myśl o niej. Siedzę jak idiota na kanapie obok niej. Inni się bawią- ja nie mogę. Wciąż mnie całuje. To mnie tak podnieca, że mam ochotę wziąć ją na ręce i iść na górę. Nie zrobię tego. Nie mogę! Kurwa, co ona robi? Mia właśnie całuje się z Carą. Dobra, dosyć tego. Zabieram ją stąd. Idziemy na górę...
------------------------------------------------------------
Czytasz? Zostaw komentarz z twoją opinią!
Do osoby, która pisała, że dziewczyna na nagłówku (piękna Lucy Hale) nie pasuje na Mię, bo nie wygląda jakby miała depresję. Pisała też, że nie pasuje do Justina, bo jest gruba i brzydka.
Więc...droga czytelniczko... Moim zdaniem Lucy Hale jest piękna. Mia chowa depresję pod makijażem i uśmiechem. Chciałam, aby ta dziewczyna była (w opowiadaniu, bo Lucy nie jest gruba!!) przy kości, aby pokazać, że w takiej kobiecie też może zakochać się ideał.
Pozdrawiam i kocham <3 



sobota, 1 lutego 2014

-Rozdział 19-




       
       Godzina dwudziesta druga. Siedzę na kanapie. Słyszę donośne bicie zegara ściennego. Mocno kontrastuje z biciem mojego serca. Zegar jest spokojny i opanowany, a serce bije w szybkim tempie. Jak obłąkane. Jak ja. Justin wyszedł "na spacer". Wiem dobrze, że poszedł po prostu zapalić. Myślał, że nie mam pojęcia o jego nałogu. Lubi palić. Lubi pić. Lubi seks. Lubi wszystko co grzeszne albo nielegalne. Mimo to, jest jak aniołek. Upadły anioł, który choć zgrzeszył,wciąż ma w sobie coś dobrego. Pragnie rozsiać szczęście wśród osób zagubionych i obłąkanych. Jego zadaniem jest naprawienie świata. Justin wraca.
-Gdzie byłeś?
-Zapalić. - rzuca oschle. Zamarłam. A jednak mi powiedział. Nie robi z tego nic wielkiego. Po prostu powiedział to wprost jakby tak miało być.
-Przecież nie palisz. A przynajmniej tak mówiłeś. 
-Palę. Myślałem, że to łatwe do przewidzenia. - uśmiecha się słodko i niewinnie.
Ma na sobie ciemne jeansy, które jak zawsze są upuszczone ciut za nisko i biały podkoszulek. Widać mu bokserki.
-Podciągnij spodnie. -rozkazuję, choć mam wielką nadzieję, że tego nie zrobi. Wygląda seksownie.
-Nie podobają ci się widoki? - śmieje się Juss. Podbiega do mnie i zaczyna łaskotać. Śmieję się jak opętana. Dawno tego nie czułam. 
Depresja objęła mnie w całości. Stała się moją najlepszą przyjaciółką. Teraz czuję jakby na chwilę mnie opuściła.
-Nie, nie podobają- żartuję sobie. Justin na złość rozpina rozporek i opuszcza spodnie aż do ziemi. Śmieję się jeszcze głośniej. On też.
-Ty idioto! Zakładaj te spodnie- ledwo wypowiadam te słowa. 
Justin, chyba na złość, ściągnął też podkoszulek. 
Jego klata jest niesamowita. Nie mogę się napatrzeć. Próbuję odwrócić wzrok żeby nie wyglądać na napaloną dwunastkę. Nie potrafię. Justin to chodzący seks. Jestem pewna, że nie ma na świecie dziewczyny, której by się nie podobał.
-Czy ty coś sugerujesz? - pytam oblizując usta. Mam wielką ochotę na niego.
-Taaak. 
Podchodzi do mnie. Nachyla się i zaczyna namiętnie całować.
Szybko mu przerywam. 

-Umyj zęby. Czuć fajki- robię zniesmaczoną minę. Nie mija minuta. Justin już znajduje się w łazience i szoruje zęby jak dzieci z podstawówki na fluoryzacji.
Jestem spięta. Istnieje wielka możliwość, że to zrobimy. Boję się Chcę tego. Jestem za młoda. I kompletnie nie gotowa. 
Nie. Nie chcę tego. Boję się. Denerwuję się. Zaraz zemdleję. 
Czuję coraz szybsze bicie własnego serca. Chyba zaraz wybuchnie. Chcę być jak mała dziewczynka, która brzydzi się całowania, a zamiast chłopaka woli lalki Barbie. Ta mała dziewczynka jest gdzieś w środku mnie, przykryta kołdrą dojrzałości. Muszę ją odkryć.
Justin wraca. Czuję zimne kropelki potu na moim rozgrzanym czole. Teraz wydają się być wręcz lodowate. Jakby ktoś przykładał lód do spalonego na słońcu czoła Czuję jak w oczach zbierają się łzy. Łzy lekkie, a zarazem ciężkie jak cały świat. Te łzy to wszystko. Wszystko próbuje uciec ode mnie.
On podchodzi do mnie i chwyta moją dłoń.
-Kocham cię. - całuje ją patrząc mi głęboko w oczy. Boję się, że zacznie czytać w moich myślach. Jest tak niebezpiecznie blisko. W każdej chwili może po prostu zacząć mnie rozbierać. Nie mogę się wyrywać. Nie dam rady. Jest zbyt silny. Poza tym, gdybym zaczęła się wyrywać, na pewno uzna mnie za totalną wariatkę. Tylko, że ja jestem totalną wariatką. Chyba powinien o tym wiedzieć skoro ze mną jest. 
-Ja cię też- odpowiadam. Jestem strasznie spięta. Justin chyba to zauważa, bo po chwili proponuje, abyśmy obejrzeli film. 
Tą postawą pokazał, że jest idealnym chłopakiem. Zaimponował mi.

 Oliwer będzie spał w pokoju Justina, a my w sypialni. Pokój Jussa jest nowoczesny i wręcz lśni czystością. To dziwne. Justin nie wygląda na kogoś kto dba o porządek. Pewnie mają sprzątaczki. Jego mama nie byłaby w stanie posprzątać tak ogromnego pałacu domu. Szczególnie, jeśli wciąż lata samolotami. W końcu jest stewardessą. Nie wiem czemu ten fakt aż tak mnie bawi.
Wracając do pokoju Justina, spróbuję dokładniej opisać jego wygląd. Pokój jest wielki, zdecydowanie większy od mojego salonu.
Ściany w kolorze brudnej bieli, na podłodze rozciąga się granatowy dywan, którego miękkości nie da się opisać słowami. Justin sypia na wodnym łóżku, które jest obrzydliwie wygodne. Do podkreślenia bogactwa i przepychu z sufitu zwisa ogromny, kryształowy żyrandol. Nie umiałabym mieszkać w takim domu. Codziennie umierałabym ze strachu, że mogę coś zepsuć lub pobrudzić.
Sypialnia mamy Justina jest jeszcze piękniejsza. Szczerze mówiąc, nigdy nie widziałam ładniejszego pomieszczenia. Jest w niej delikatnie i dziewczęco. Białe ściany  i dywan w kolorze ecru dodają nutkę romantyzmu. Tutaj także jest wodne łóżko, ale większe i jeszcze wygodniejsze niż w pokoju Juss'a. Pościele mają kolor delikatnej i wyjątkowo jasnej odcieni różu. Na białej komodzie stoi wazon z kwiatami. W całej sypiali pachnie słodko i świeżo. Czuję się w niej jak w kwitnącym raju. 
Próbowałam się powstrzymać, ale nie udało mi się. Wydobyłam z zachwytu ciche "wow". Justin zaśmiał się i zarumienił. 
-Mnie się tu nie podoba. Zbyt dziewczęco.
Nie ma się co dziwić. Justin to chłopak z krwi i kości. I z czegoś jeszcze...
Justin staje za mną i łapie mnie w talii. Delikatnie kołysze się w rytm muzyki. Wydaję stłumiony jęk zaskoczenia i radości.
Po chwili już czuję jak całuje mnie po szyi. Uwielbiam to bardziej od czekolady. A ja naprawdę uwielbiam czekoladę.
Nigdy nie czułam się tak szczęśliwa. To najlepsze chwile mojego życia. Chcę wtulić się w niego raz na zawsze i nigdy nie odchodzić.

 Już późno.
-Gdzie będę spała? - pytam.
-Ze mną- odpowiada szybko Justin.
Leżymy w łóżku.
Jest mi zimno.
Wtulam się w Justina.

Jest cudownie.
Jest idealnie.

Zasypiam.


--------------------------------------------
Im więcej wyświetleń tym szybciej dodawane będą rozdziały.
Pamiętajcie o komentarzach, które mnie motywują i zachęcają do pisania! :*











niedziela, 26 stycznia 2014

-Rozdział 18-




    Zapukałam w drzwi. Justin już w nich stoi z uśmiechem, lecz lekkie zdziwienie maluje mu się na twarzy.
-Szybka jesteś- oznajmia, po czym bierze w rękę moje torby. Kładzie je obok sofy, a potem podchodzi do mnie. 
Czuję jak powoli moje stopy odrywają się od ziemi. Justin wziął mnie na ręce jak panią młodą w dniu ślubu i przenosi mnie przez drzwi. 
-Witaj w domu, mała- całuje mnie w usta. Oczywiście odwzajemniam pocałunek. Czuję jego świeży oddech w moich płucach. Justin zawsze dziwnie pachnie. Nie chodzi o żaden perfum, jestem tego pewna, to jego zapach. Czy to możliwe, że ktoś naturalnie ma tak słodką i tajemniczą woń? Może to jego żel pod prysznic? Nie mam pojęcia, ale wiem, że cholernie kocham ten zapach.
-Nie chcę ci zawracać głowy i być dla ciebie ciężarem- mówię poważnie. Wzdycham. Justin robi zaskoczoną minę i szybko oznajmia, że on sam chce, abym z nim zamieszkała.
-Kocham cię, kurwa- mówi i znów zaczyna mnie całować. To zabrzmiało słodko, nawet z tym przekleństwem na końcu.
 Ja go też mocniej. W takich chwilach wiem, że są osoby, które wywołują uśmiech na twarzy nawet wtedy, gdy wszystko dookoła się wali. Te osoby sprawiają, że chce się żyć. Żyć dla nich. 
Dziwnie się czuję, bo zostawiłam matkę samą. Dzwoniła do mnie już piętnaście razy. Za szesnastym razem odbieram telefon.
-Halo?
-Gdzie ty, kurwa, jesteś? - krzyczy zapłakanym i zachrypniętym głosem do telefonu.
-Zadzwoń, jak się uspokoisz- mówię i rozłączam się.
Ale ona chyba nie ma zamiaru się uspokajać. Dzwoni cały czas. Jest natrętna, nie mogę przez nią normalnie funkcjonować.
Odbieram znów.
-Kochanie, przepraszam. Gdzie jesteś? - pyta dławiąc się łzami.
-Mamo, ja wiem, że musisz pewne rzeczy od nowa poukładać w swoim życiu. Przez ten czas ja i Oliwer zamieszkamy u...U mojej przyjaciółki. Jesteśmy tu bezpieczni i w pełni szczęśliwi. Pogódź się z tym.
-Ale...ale Oliwer siedzi obok mnie! On chce zostać ze mną. - upiera się.
-Nie chcę!- krzyczy ktoś w tle.
-Zamknij ryj!- ochrzania go matka.
-Mamo, pozwól mu żyć normalnie. Będziemy cię często odwiedzać. Obiecuję.
-Nie wiem co kombinujesz, ale chyba muszę ci zaufać. Kocham cię, Mia - wyznaje spokojnie po czym rozłącza się.
Kolejny przykład na to, że coraz więcej osób ma rozdwojenie jaźni.
Nie wiem co stało się z moją kochaną mamusią, która robiła wszystko, abyśmy byli szczęśliwą rodziną. Jestem pewna, że tata teraz przewraca się w grobie i jest na nią wściekły.
Zniszczyła to, co wspólnie stworzyliśmy. Zniszczyła najsilniejszą więź międzyludzką- miłość.
-Kochanie, nie przejmuj się tym. Chodź do mnie- mruczy Justin leżąc na skórzanej kanapie, która pewnie kosztowała majątek.
Jaki on ma piękny dom! Wszystko w środku jest niebywale jasne. Białe meble, kremowa sofa, dywan w zebrę i ten oszałamiający, delikatny zapach. Dziewczęco. Justin kompletnie tu nie pasuje.
Podchodzę do niego, schylam się i całuję w nosek. Justin łapie mnie za brzuch i przyciąga do siebie, spadam na niego. Leżę na nim(!).
Juss jest najwygodniejszy na świecie.
-Czemu tak słodko pachniesz?- musiałam wreszcie spytać. Justin wybałuszając oczy usiłuje wziąć oddech.
-Nie wiem- wzdycha, widzę, że kłamie.
Łapie mnie za tyłek obiema rękoma i przesuwa mnie bliżej siebie. Nasze usta się stykają. Justin gryzie moją dolną wargę. To mnie cholernie podnieca. Na pewno też dlatego, że wciąż trzyma mnie za dupę. 
-Zrobimy to. Teraz- mówi jęczącym głosem. Czuję jak jego ręce mocniej ściskają mój tyłek. Chcę się wyrwać, ale on zaczyna mnie całować. Przerywam to.
-Nie chcę.
-Ale...
-Nie chcę. Rozumiesz? - wściekam się i wstaję z...Justina.
-Coś zrobiłem? - pyta ze smutną miną.
-Nie, kochanie. - dotykam jego nosek, na co odpowiada uśmiechem. - ale mam dopiero szesnaście lat i...
-Oj tam, oj tam.
-Nie żadne "oj tam". Nie teraz.
-Jak chcesz...Dużo tracisz.
-Domyślam się- wpadam w śmiech. Justin też.

 Dzwonek do drzwi. To na pewno mój brat. Justin otwiera. Miałam racje, to Oliver. 
-Juss...Bo...Czy mój brat może zamieszkać z nami? - pytam skrępowana gniotąc rękoma koszulkę.
-A...Okej - zgadza się po chwili wahania.
-To twój chłopak? - pyta wścibsko mały.
-Nie! - krzyczę
-Tak! - krzyczy Justin.
-Tak jakby- mówię.
-Ach ta młodzież- wzdycha ciężko Oli. Wszyscy zaczynamy się śmiać.

 Do Justina nagle, niby niespodziewanie, dzwoni telefon.
-Wpadniesz do mnie? - pyta kobiecy głos.
-Yyy...Co? - Justin udaje lub jest zdezorientowany.
-Na melanż. Będzie alko i pewnie jakieś tabsy. Dawaj. - prosi. Już rozpoznaję ten głos. To Cara. Justin zasłonił telefon ręką.
-Mia, to co, idziemy?
-Ja nigdzie nie idę- protestuję. - Muszę zostać z Olim w domu, nie ma mowy.
Juss robi zniesmaczoną minę i rozłącza się.
-Jak chcesz to idź sam. -proponuję.
-Nie zostawię cię. Mieliśmy dziś spędzić razem wieczór. 


------------------------------------
proszę o komentarze.
one mnie motywują.