niedziela, 26 stycznia 2014

-Rozdział 18-




    Zapukałam w drzwi. Justin już w nich stoi z uśmiechem, lecz lekkie zdziwienie maluje mu się na twarzy.
-Szybka jesteś- oznajmia, po czym bierze w rękę moje torby. Kładzie je obok sofy, a potem podchodzi do mnie. 
Czuję jak powoli moje stopy odrywają się od ziemi. Justin wziął mnie na ręce jak panią młodą w dniu ślubu i przenosi mnie przez drzwi. 
-Witaj w domu, mała- całuje mnie w usta. Oczywiście odwzajemniam pocałunek. Czuję jego świeży oddech w moich płucach. Justin zawsze dziwnie pachnie. Nie chodzi o żaden perfum, jestem tego pewna, to jego zapach. Czy to możliwe, że ktoś naturalnie ma tak słodką i tajemniczą woń? Może to jego żel pod prysznic? Nie mam pojęcia, ale wiem, że cholernie kocham ten zapach.
-Nie chcę ci zawracać głowy i być dla ciebie ciężarem- mówię poważnie. Wzdycham. Justin robi zaskoczoną minę i szybko oznajmia, że on sam chce, abym z nim zamieszkała.
-Kocham cię, kurwa- mówi i znów zaczyna mnie całować. To zabrzmiało słodko, nawet z tym przekleństwem na końcu.
 Ja go też mocniej. W takich chwilach wiem, że są osoby, które wywołują uśmiech na twarzy nawet wtedy, gdy wszystko dookoła się wali. Te osoby sprawiają, że chce się żyć. Żyć dla nich. 
Dziwnie się czuję, bo zostawiłam matkę samą. Dzwoniła do mnie już piętnaście razy. Za szesnastym razem odbieram telefon.
-Halo?
-Gdzie ty, kurwa, jesteś? - krzyczy zapłakanym i zachrypniętym głosem do telefonu.
-Zadzwoń, jak się uspokoisz- mówię i rozłączam się.
Ale ona chyba nie ma zamiaru się uspokajać. Dzwoni cały czas. Jest natrętna, nie mogę przez nią normalnie funkcjonować.
Odbieram znów.
-Kochanie, przepraszam. Gdzie jesteś? - pyta dławiąc się łzami.
-Mamo, ja wiem, że musisz pewne rzeczy od nowa poukładać w swoim życiu. Przez ten czas ja i Oliwer zamieszkamy u...U mojej przyjaciółki. Jesteśmy tu bezpieczni i w pełni szczęśliwi. Pogódź się z tym.
-Ale...ale Oliwer siedzi obok mnie! On chce zostać ze mną. - upiera się.
-Nie chcę!- krzyczy ktoś w tle.
-Zamknij ryj!- ochrzania go matka.
-Mamo, pozwól mu żyć normalnie. Będziemy cię często odwiedzać. Obiecuję.
-Nie wiem co kombinujesz, ale chyba muszę ci zaufać. Kocham cię, Mia - wyznaje spokojnie po czym rozłącza się.
Kolejny przykład na to, że coraz więcej osób ma rozdwojenie jaźni.
Nie wiem co stało się z moją kochaną mamusią, która robiła wszystko, abyśmy byli szczęśliwą rodziną. Jestem pewna, że tata teraz przewraca się w grobie i jest na nią wściekły.
Zniszczyła to, co wspólnie stworzyliśmy. Zniszczyła najsilniejszą więź międzyludzką- miłość.
-Kochanie, nie przejmuj się tym. Chodź do mnie- mruczy Justin leżąc na skórzanej kanapie, która pewnie kosztowała majątek.
Jaki on ma piękny dom! Wszystko w środku jest niebywale jasne. Białe meble, kremowa sofa, dywan w zebrę i ten oszałamiający, delikatny zapach. Dziewczęco. Justin kompletnie tu nie pasuje.
Podchodzę do niego, schylam się i całuję w nosek. Justin łapie mnie za brzuch i przyciąga do siebie, spadam na niego. Leżę na nim(!).
Juss jest najwygodniejszy na świecie.
-Czemu tak słodko pachniesz?- musiałam wreszcie spytać. Justin wybałuszając oczy usiłuje wziąć oddech.
-Nie wiem- wzdycha, widzę, że kłamie.
Łapie mnie za tyłek obiema rękoma i przesuwa mnie bliżej siebie. Nasze usta się stykają. Justin gryzie moją dolną wargę. To mnie cholernie podnieca. Na pewno też dlatego, że wciąż trzyma mnie za dupę. 
-Zrobimy to. Teraz- mówi jęczącym głosem. Czuję jak jego ręce mocniej ściskają mój tyłek. Chcę się wyrwać, ale on zaczyna mnie całować. Przerywam to.
-Nie chcę.
-Ale...
-Nie chcę. Rozumiesz? - wściekam się i wstaję z...Justina.
-Coś zrobiłem? - pyta ze smutną miną.
-Nie, kochanie. - dotykam jego nosek, na co odpowiada uśmiechem. - ale mam dopiero szesnaście lat i...
-Oj tam, oj tam.
-Nie żadne "oj tam". Nie teraz.
-Jak chcesz...Dużo tracisz.
-Domyślam się- wpadam w śmiech. Justin też.

 Dzwonek do drzwi. To na pewno mój brat. Justin otwiera. Miałam racje, to Oliver. 
-Juss...Bo...Czy mój brat może zamieszkać z nami? - pytam skrępowana gniotąc rękoma koszulkę.
-A...Okej - zgadza się po chwili wahania.
-To twój chłopak? - pyta wścibsko mały.
-Nie! - krzyczę
-Tak! - krzyczy Justin.
-Tak jakby- mówię.
-Ach ta młodzież- wzdycha ciężko Oli. Wszyscy zaczynamy się śmiać.

 Do Justina nagle, niby niespodziewanie, dzwoni telefon.
-Wpadniesz do mnie? - pyta kobiecy głos.
-Yyy...Co? - Justin udaje lub jest zdezorientowany.
-Na melanż. Będzie alko i pewnie jakieś tabsy. Dawaj. - prosi. Już rozpoznaję ten głos. To Cara. Justin zasłonił telefon ręką.
-Mia, to co, idziemy?
-Ja nigdzie nie idę- protestuję. - Muszę zostać z Olim w domu, nie ma mowy.
Juss robi zniesmaczoną minę i rozłącza się.
-Jak chcesz to idź sam. -proponuję.
-Nie zostawię cię. Mieliśmy dziś spędzić razem wieczór. 


------------------------------------
proszę o komentarze.
one mnie motywują.











wtorek, 21 stycznia 2014

-Rozdział 17-



    Budzę się. Jest ranek. Spałam najwidoczniej na ziemi, bo właśnie na niej leżę. Widzę, że Oliver też śpi. Jego zacięte usta, ciasno zamknięte, są lekko sine. Pewnie z zimna. Czyżby ogrzewanie się zepsuło? Brrr. Biegnę po kołdrę z sypialni mamy oraz po swoją. Przykrywam nimi brata. Chcę, aby choć przestał się trząść. Matka leży na kanapie. Ciężko oddycha, czasem ma drgawki. Jest przykryta grubym kocem. Jej ciemne loki leżą swobodnie na poduszce brudnej od tuszu do rzęs. Ma go całkiem sporo. Moja mama to ładna kobieta. Jest niska i drobna. Z łatwością można policzyć jej wszystkie żebra i wymacać kości. Ma długie, bujne, prawie czarne włosy, pełne usta i ciemnoniebieskie oczy, w których zawsze widać błysk nadziei i miłości. Teraz nie wygląda ładnie. Dziwka. W legginsach dostrzegam dziury, bluzka jest rozciągnięta, a dekolt tak duży, że widać jej piersi. Brakuje stanika. Może zostawiła u jednego ze swoich klientów? Tak, pokazuję teraz kompletny brak szacunku dla własnej matki. Tylko, jak ja mogę mieć szacunek dla kogoś, kto zrujnował mi życie? Śmierdzi od niej alkoholem. Musiała dużo tego wypić, bo nie potrafiła ustać na nogach. Śmierdzi też papierosami, choć byłam pewna, że nie pali. Moje życie to jedno, wielkie bagno. Nic się nie układa, a jak już coś zacznie być po mojej myśli, nagle wszystko chuj strzela. Wiadomo, że życie nigdy nie będzie takie, jakiego oczekujemy. Ja pragnę tylko stabilizacji. Czy to tak wiele? Najwidoczniej tak, bo czekam na nią długo i bez skutków. 
  Właśnie doszedł do mnie SMS. Biorę telefon do ręki i odblokowuję go. 
Od: Kociak
Hej mała, dlaczego nie przyszłaś wczoraj? Ja nie żartowałem..
Kurde! Justin! Na śmierć o tym zapomniałam. Super, dzięki mamo. Przez ciebie straciłam tak niesamowitą okazję. Mam ochotę na nią nakrzyczeć, ale nie chcę jej budzić. Boję się, że wciąż nie wytrzeźwiała.
Do: Kociak
Przepraszam Justin. Mam pewien problem z mamą...Nie będzie mnie dziś w szkole.
 Idę do kuchni. Zrobię sobie kakao, które pomaga zawsze, niezależnie od sytuacji. Zrobię je też bratu, pewnie niedługo się obudzi. Jest już  dość późno. Nagle rozbrzmiewa odgłos dzwonka do drzwi. Oczywiście budzi on Olivera. Mama, na całe szczęście, śpi jak zabita. Kto to może być? Pewnie ten posrany listonosz. 
Jestem w piżamie. Moje włosy wyglądają jak druga wojna światowa, twarz nieumalowana, a oczy podkrążone ze zmęczenia.
Otwieram drzwi. Już wyciągam rękę, aby odebrać list, ale przeczucie mnie myliło. To Justin. 
-Pięknie wyglądasz- mówi przygryzając wargę, uśmiecha się szczerze. Wygląda jakby właśnie się zakochał.
-Głupoty gadasz, ja wyglądam jak jakieś czupiradło, nie mogłeś uprzedzić? - udaję zdenerwowaną, ale po chwili uśmiecham się wesoło i rzucam mu się na szyję. Justin łapie mnie w pasie i delikatnie podnosi w powietrze. Czuję jak moje stopy odrywają się od ziemi.
-Jaka ty jesteś leciutka- wzdycha i delikatnie odkłada na ziemię, jak dziecko swą ulubioną zabawkę. - Co się stało?
-Wejdź- zapraszam go do środka. Justin już na samym wejściu wydobywa z siebie ciche "kurwa".
-Upiła się? - pyta z zniesmaczoną miną.
-Tak, w dodatku wygląda jak po dzikim seksie z menelem. Nie wiem gdzie była, na pewno nie w pracy. 
-Co z nim? - Justin podchodzi do Olivera i robi wystraszoną minę.
-Spokojnie, to nie moja ofiara, tylko brat, zasnął, gdy pomagał mi pilnować matki.
-Ale tu zimno- Justin otrząsa się i patrzy na mnie z ponurą miną. - Kochanie, zostanę tu z tobą.
-Przecież masz szkołę- apeluję.
-Wiesz gdzie mam szkołę, nie? 
-Dwie ulice dalej?
-Nie, znacznie bliżej. W dupie. - uśmiecha się, lecz po chwili uśmiech znika, a na jego miejsce przychodzi rozpacz.
-Nie przejmuj się tym, to moja sprawa.
-Twoje sprawy są również moimi. Jesteśmy jednością - przytula mnie czule i całuje w czoło. Czuję się bezpiecznie w jego rozgrzanych ramionach. Łapię go za dłoń. Stoimy wpatrzeni w matkę.
-Myślę, że ona...straciła pracę. To by wytłumaczyło brak jedzenia i szlajanie się nie wiadomo gdzie. 
-Brak jedzenia? - pyta Justin z lekkim niedowierzaniem.
-Tak, czuję, że jestem dla niej tylko ciężarem. Na pewno nie może się doczekać mojej osiemnastki i tego jak się stąd wreszcie wyniosę. 
-Nie musi czekać tak długo -oznajmia Justin. Robię zdziwioną minę, która pyta "o co chodzi?".
-Możesz, a nawet zalecane jest to, abyś zamieszkała u mnie. Chociaż na jakiś czas. Proszę, Mia...- Juss robi minę słodkiego szczeniaczka.
Ta propozycja odjęła mi mowę.
-Ale...Naprawdę? - upewniam się.
-Pewnie! 
-A twoja mama?
-Moja mama na pewno się zgodzi. A zresztą, prawie w ogóle nie ma jej w domu, bo wciąż wyjeżdża, na tym polega jej praca.
-Zapomniałam, jest stewardessą. Przepraszam, ale śmieszy mnie to, że masz tak młodą mamę. 
-Zaszła w ciążę w wieku piętnastu lat. - Justin robi minę w stylu "if you know what I mean". - Wprowadzisz się do mnie?
-Jeśli to nie jest problem, to z wielką chęcią- całuję go w polik i mocno przytulam. 
-Jaki problem? To dla mnie rozkosz. Niestety, ech, tylko moje łóżko jest miękkie- Justin śmieje się i całuje mnie ponownie w czoło. Kocham jak to robi. Uśmiecham się.

 Mama się obudziła. Jest wkurzona. Nie wierzy mi i Oliverowi w to, że przyszła pijana do domu. Bezczelnie kłamie mi w oczy, że była cały dzień w pracy i ciężko harowała, aby mieć za co nas utrzymać.
-Kłamiesz- krzyczę.
-Nie wmawiaj mi, dobra?! Zachowujesz się ostatnio skandalicznie- wrzeszczy na mnie.
-Mamo, ty naprawdę byłaś pijana- tłumaczy jej Oliver. Ale ona nie słucha. Wciąż jest swojego zdania. Albo udaje, że jest.
-Straciłaś pracę, prawda? - próbuję spokojniej. Mama siada na krześle, twarz chowa w dłoniach. Oliver wie, że w tym momencie powinien iść do swojego pokoju, więc robi to czym prędzej. 
-Mia...Ja...Nie daję rady. Nie jestem w stanie sama was utrzymać. Za mało zarabiałam- mówi rozżalonym głosem, widzę, że płacze.
-I dlatego rzuciłaś pracę i poszłaś się nachlać do nocnego klubu?
-Tak, rzuciłam ją. Nie, Miuś, nie poszłam się nachlać. Znalazłam inną pracę, zarabiam więcej i...No dostaję czasem napiwki w postaci drinków.
-Zostałaś striptizerką! Boże! - wrzeszczę na cały dom. Oliver na pewno to usłyszał. -Brzydzę się tobą, rozumiesz? B r z y d z ę się!
Biegnę na górę. Mama głośno płacze. Kładzie się na ziemię jak małe dziecko i ryczy. Po prostu ryczy ze wstydu i bezradności. 
Pakuję wszystkie potrzebne rzeczy. Robię to w zadziwiająco szybkim tempie. Dziś zamierzam opuścić ten dom, choć na jakiś czas. Nie chcę żyć pod jednym dachem z dziwką. Brzydzę się własną matką. Podchodzę do brata.
-Spakuj się, przytul matkę na pożegnanie i przyjdź do domu Justina, zamieszkasz z nami. - mówię do niego. On przytakuje głową. Nie wygląda na zachwyconego. Jest mamisynkiem, więc na pewno będzie mu ciężko, ale muszę się nim zaopiekować. 
-Żegnaj mamo. Zastanów się nad sobą i tym jak bardzo nas skrzywdziłaś. - wzdycham ciężko. Wychodzę z domu.



---------------------------------------------------------------
zostaw po sobie komentarz.
niby tak dużo osób czyta, a komentarzy mało.
chcecie częściej rozdziały? dajcie mi motywację komentując!


czwartek, 16 stycznia 2014

-Rozdział 16-




   Nie wierzę w to co właśnie się stało. Byłam w niebie. Czemu musiałam znów wrócić na ziemię? Żebyście mnie źle nie zrozumieli- to wszystko wydarzyło się naprawdę. Justin naprawdę do mnie przyszedł. Naprawdę się całowaliśmy. Naprawdę zaprosił mnie do siebie. Z tego co powiedział wynika, że zaprosił na noc. To nie był sen. Choć do tej pory myślałam, że tak idealnie może być tylko w śnie. Chyba powinnam zemdleć. Co do mdłości, właśnie je mam. Nie jadłam nic bardzo długo. Czuję dziwne ssanie w żołądku. Ooch, nie, dość. Biegnę do kuchni jak szatan. Otwieram lodówkę. Nie pamiętam kiedy ostatni raz do niej zaglądałam. Pustka. Naprawdę, lodówka jest pusta. Nie ma w niej nic, co mogłabym zjeść. Nie rozumiem do końca co się stało. Czyżby mama nie zrobiła zakupów? To co ona je? Co Oliver je? Tak bardzo oddaliłam się od rodziny od czasu tego, gdy matka nazwała mnie schizofreniczką, że nie wiem co u nich. Wiem tylko, że Oliver jest u kolegi. Mama często każe mu chodzić do znajomych. Dziwne, nigdy tego nie robiła. Uważała, że niegrzeczne jest takie wpraszanie się do kogoś. Teraz, od kilku dni, każe mu chodzić do każdego, dosłownie, każdego kogo zna. Może chce, żeby miał więcej znajomych? 
Oliver nie jest szczególnie lubiany, co mnie dziwi, bo jest nadzwyczajnie mądry i przystojny. Mimo, że mnie wkurza, irytuje, mam go często dość i krzyczę mu w twarz, że go nienawidzę, kocham go. Tu nie o to chodzi. Myślę, że to coś poważniejszego. Może mama ma jakieś problemy w pracy, przez co nie ma czasu kupić nic do jedzenia? Jestem głodna. Zamówiłabym pizzę, ale nie mam pieniędzy. Kurde! 
Idę do pokoju Olivera. On ma tam mnóstwo czipsów. 
Czuję się jakoś dziwnie. Węszę za jedzeniem jak bezdomna.
Znalazłam czipsy. I to kilka paczek. On tu robi jakieś zapasy?
W mgnieniu oka połykam całą zawartość. Jem jak szalona. Z kilku paczek nie zostaje nic. Oliver mnie pewnie zabije. 
Co ja zrobiłam? Co ja zrobiłam?! Miałam się odchudzać. Teraz wszystko na nic. W dodatku kręci mi się głowie. To chyba nie dobrze zjeść tyle chemii na pusty żołądek? Muszę się zmusić do torsji. No po prostu muszę. Biegnę do toalety. Wkładam dwa palce do ust. Coraz głębiej i głębiej. Udało się. Zwymiotowałam. Ugh, nienawidzę tego uczucia. 
 Słyszę jak ktoś otwiera kluczem drzwi. Czyżby wreszcie mama wróciła? Odkluczanie trwa wyjątkowo długo, jakby nie mogła trafić do dziurki. Schodzę na dół, by zobaczyć o co chodzi. Tego się nie spodziewałam. Do domu wchodzi mama- kompletnie pijana. Nie wierzę własnym oczom. Pierwszy raz widzę ją w takim stanie. Nigdy dotychczas się nie upiła. Ma na sobie za małe legginsy, podartą, czarną bluzkę z ogromnym dekoltem.
-Skąd ty wracasz?! - wrzeszczę. Jestem niezwykle wściekła. 

-Z pracy- odpowiada krótko, lecz wolno, jak zazwyczaj robią pijani ludzie.
-Mhm, jasne. Gadaj! - podchodzę do niej i łapię ją za brudny rękaw. Ble.
-A czy...A czyy too jakieś przesłuchaaaanie?- mamrocze. Ona nie jest pijana. Ona jest ledwie przytomna. Co mam z nią zrobić?
-Gdzie jest Oliver?- pytam. Nie odpowiada mi.
-Ha! - krzyczy.
-Gdzie jest Oliver?! -pytam mniej łagodnie. Tak naprawdę wrzeszczę jak szalona.
Nie odpowiada. Zostawiam matkę na korytarzu. Leży jak trup. 
Biegnę po telefon. Muszę szybko zadzwonić do brata.
Odbiera za czwartym sygnałem. Wygląda na to, że dobrze się bawi.
-Wracaj do domu- proszę.
-Oj siora...
-Wracaj do domu- proszę po raz drugi.
-No, ale dlaczego?!
-Wracaj, mówię!!- jestem wściekła. Nie wiem co mi się stało. Widok pijanej matki w obdartych, dziwkarskich ciuchach doprowadził mnie do szału. 
Mama leży i majaczy. Mamrocze coś pod nosem. Nie rozumiem co. Pewnie i tak coś, co nie ma najmniejszego sensu. Ech, co alkohol robi z człowiekiem? Gdyby był tata...Gdybym nie próbowała się zabić...Gdybym miała dobre oceny, a Oliver byłby grzeczny...Wszystko byłoby zupełnie inne. Lepsze. Niestety. Mój los jest taki, jaki jest. Nie zmienię go. Muszę walczyć. Nie mogę się poddać. Muszę walczyć w imię rodziny. Podnoszę mamę. Jaka ona ciężka. Nie jest gruba, wręcz przeciwnie, ale i tak podnoszę ją z wielkim trudem. Nie mam siły- z głodu i totalnego przemęczenia. 
Kładę mamę na kanapie i nakrywam kocem. Niech śpi- przynajmniej będzie spokój. Chwilę potem zjawia się Oliver.
Wchodzi do domu z ponurą miną, która mówi "a tak fajnie się bawiłem". Cóż, mus to mus.
-Co jest? - pyta rozżalonym głosem tak, jakby ktoś odebrał mu coś bardzo wartościowego.
-Nie widzisz?! Matka zamiast pójść do pracy szlajała się z nie wiadomo kim i upiła się! - krzyczę, lecz po chwili ściszam głos, by się nie obudziła.
-Cooo? - Oliver nie dowierza. Podchodzi do mamy, łapie się za głowę i z przymrużonym okiem drapie się po niej, jak małpa. Nie dochodzi do niego to, co właśnie się stało. - Co zrobimy teraz? - pyta oszołomiony. 
-Nic. Nic nie możemy zrobić. Poczekamy aż wytrzeźwieje i zrobię jej awanturę. -mówię.
-I ja się dołączę! Ej, co to było?
-Mój brzuch...-wstydzę się, bo dość głośno zaburczało mi w brzuchu. 
-Jesteś głodna? Mam gdzieś w pokoju czipsy- wstał. Szybko chwytam go za rękaw.
-Nie idź! Nie chcę- peszę się. Przecież tam nie ma czipsów. Zjadłam je...
-Nie chcesz to nie.
-Wiesz, czemu mama nie kupuje nic do jedzenia? To nienormalne!
-Nie wiem właśnie. Jadam u kolegów. K a z a ł a  mi. - wzdycha ciężko. 
-Co? Tak nie może być!
-Ale dlaczego?
-Jesz u obcych ludzi obiady? To wpraszanie się. 
-To cel charytatywny. - oznajmia.
-Co?
-Jedzenie dla głodujących i te sprawy...
Zamarłam.



niedziela, 12 stycznia 2014

-Rozdział 15-

   

    Justina nie było dziś w szkole! Boję się o niego. Tak cholernie się boję, że coś sobie zrobił. To chyba niemożliwe, prawda? A co jeśli się załamał i postanowił odebrać sobie życie?! Biorę z trudnością głęboki oddech. Łzy same cisną się do oczu. Wtedy pobiłabym rekord świata w zjedzeniu jak największej liczby tabletek Acodin. Gdyby on umarł, umarłabym ja. Taka jest właśnie miłość. Przywiązujesz się bardzo do kogoś, łączą was więzy, których nawet pani Śmierć nie potrafi rozerwać. To jest piękno miłości. Uczucia silniejszego od końca. Uczucia, które nawet na końcu jest początkiem. 
    Jak ja nie lubię światła. Przykryłam okna kolorową kołdrą lub raczej zasłoniłam je zasłoną. Jest ciemno- idealnie.Usiadłam na kanapie i teraz tak siedzę. Bezsensu. O właśnie! Miałam napisać do Moniki. Sięgam po telefon, który leżał na biurku. Stukam opuszkami palców. 
Cześć, tu Mia
Długo nie odpisuje. Powoli tracę wiarę w to, że w ogóle odpisze. Nawet ona mnie olewa. Jest mi źle i smutno, więc...Nie, nie sięgam po żyletkę. Nie tym razem. Schodzę na dół, do kuchni i robię sobie kakao. Pachnie kusząco i smakuje obłędnie. No, wyobraźcie sobie teraz ten zapach. Od razu milej, prawda? Uwielbiam zalewać tym magicznym napojem rany w sercu. Najwspanialszy lek na smutek.
  Już siedemnasta. Mnóstwo czasu przesiedziałam przed komputerem. Jak zawsze. To inny świat, nie wiem czy lepszy, ważne, że inny. Rzeczywistość byłaby do zniesienia gdyby nie ludzie. To oni zawsze podkładają nam nogi. Są podli i myślą tylko o sobie. Ciężko żyć z myślą, że każdy cię unika i nikogo nie obchodzisz. Ja jakoś tak żyję, ale nie istnieję.
Czuję wibracje. Doszedł SMS.
O, hej. Miło, że napisałaś. Szczerze mówiąc, a raczej pisząc, nie spodziewałam się tego. Co u ciebie słychać? Wszystko w porządku?:)
Co mam jej odpisać? Mam napisać, że jest do dupy, że ukrywam smutek pod sztucznym, fałszywym uśmiechem, że próbuję wyleczyć swoją depresję kakaem?
U mnie wszystko dobrze. A u ciebie?
Nie mam zamiaru męczyć ją tym "jak to u mnie jest źle". Wolę ukryć ból. Czasem trzeba kłamać. Jestem całkiem dobrą aktorką, jeśli chodzi o te sprawy.
Źle. Zaraz jadę na jakieś badania czy coś.
Ha! Miałam rację, coś z nią nie tak. Wyglądała przecież jakoś blado i jakby była bardzo osłabiona.
To coś poważnego? Źle się czujesz?
Znów długo czekam na odpowiedź. Po kilku minutach ją otrzymuję.
Nie, nie martw się, to nic poważnego...
Dobrze, jak tam sobie chce...Mnie wciąż wydaje się, że to jednak jest coś poważnego. Nie mam zamiaru się wtrącać.
Siedzę na bujanym krześle. Uśmiecham się sama do siebie. Może nie jest aż tak źle? Mam chyba jakieś rozdwojenie jaźni. Raz czuję, że gorzej już być nie może, a raz, że jest całkiem dobrze. Zaraz jednak przypominam sobie co mnie spotkało i już wiem, że tak nie jest. Słyszę jakiś głos dobiegający zza okna. Tak, jakby ktoś coś krzyczał. Słyszę bardzo niewyraźnie. Nie rozumiem dokładnie co. Zdaje mi się jakby ktoś mnie wołał. To nienormalne. Faktycznie, jestem na coś chora. Moja matka miała racje. Krzyki nie ucichły. Cały czas ktoś drze mordę albo tak mi się wydaję. Co mi szkodzi? Odsuwam zasłony. Wytrzeszczam oczy. Na ulicy stoi Justin. Naprawdę! On trzyma w ręku ogromny bukiet czerwonych róż. Czy ja śnię? Czy to moja wyobraźnia? Nie, to prawdziwy, żywy Justin. Otwieram drzwi balkonowe i wychodzę. Opieram ręce na balustradzie. Czuję delikatny powiew chłodnego wiatru. 
-Mia! - krzyczy patrząc na dolne okno, jakby z nadzieją, że przez nie wyjrzę. 
-Jestem tu, głupku- śmieję się.
-Masz racje. Jestem głupkiem. Kocham cię jak głupi. Jak szaleniec! Jesteś najcudowniejszą dziewczyną na tej planecie. Kocham cię tak, że oddałbym za ciebie życie! - krzyczy. Łza spływa po moim rozgrzanym poliku. Pewnie się zarumieniłam.
-Wejdź do środka, nie stój na ulicy i nie krzycz, bo to dziwnie wygląda. -mówię spokojnie uśmiechając się szczerze. Justin niepewnie, ale wchodzi. Zbiegam po schodach najszybciej jak potrafię. Otwieram mu drzwi. 
-Mia, jestem totalnym idiotą. Nie, to nie wystarczy. Nie wiem jak się nazwać, żeby nie przeklnąć, a wyrazić kim jestem. Nie wiem też jak mogłem ci zrobić coś tak okropnego. Zraniłem cię. Ktoś kto zrani taką dziewczynę jak ty nie zasługuje na nic. I wiem, że ja właśnie na nic nie zasługuję. Jesteś pewnie wściekła i myślisz sobie "I tak nie masz u mnie szans.", ja to wiem. Nie przyszedłem tu żebyśmy zaczęli się całować i żeby wszystko wróciło do normy, choć to jest chyba moim jedynym marzeniem. Przyszedłem żeby cię przeprosić, podarować kwiaty. Nie chcę żebyś zapomniała. Chcę tylko żebyś wiedziała, że ja...ja...nie chciałem. Zostałem po części zmuszony, ale to nie temat na dziś. Kocham cię. Nigdy tak nikogo nie kochałem, uwierz...
Przerwałam mu buziakiem w usta, który szybko zamienił się w namiętny pocałunek. Dawno nie czułam tego smaku. Nie umiem wyrazić słowem tego, jak jest cudowny. Lekko gryzę jego usta. Chyba mu się podoba, bo po chwili robi mi to samo. To takie...podniecające. Może i źle robię, że mu wybaczam, ale miłość jest silniejsza. Nie umiem długo gniewać się na niego, choć cholernie mnie skrzywdził. Kocham go. Ja go k o c h a m. W końcu przestajemy. To najdłuższy pocałunek w moim życiu. Choć całowałam się tylko z nim. Było bosko. 
-Kocham cię- wyznaje patrząc mi głęboko w oczy. Jesteśmy bardzo blisko siebie.
-Ja cię też kocham- daję mu buzi w polik. Justin łapie mnie w talii i zaczyna całować po szyi. Robi to niesamowicie. Czuję jak rękoma dotyka mojego brzucha, delikatnie podnosi bluzkę do góry, ale nie ściąga jej. Dotyka mój brzuch. Nagle przestaje. Przestaje też mnie całować. Znów patrzy mi głęboko w oczy, jakbym coś złego zrobiła.
-Mia...
-Co jest?- jestem zdziwiona. Czuję się jakbym została wybudzona z najpiękniejszego snu.
-Czy mi się wydaje, czy masz blizny na brzuchu?- wygląda na zawiedzionego, zranionego i wściekłego jednocześnie. Cholerne blizny popsuły mi pieszczoty. Nie odzywam się. Robię minę oburzonego dziecka. Chcę, aby znów zaczął mnie całować nie przejmując się bliznami.
-Dlaczego to robisz?! Mia! - krzyczy, lecz nadal miłym głosem.
-To nie ja. - odwracam się do niego tyłem. Krzyżuję ręce na piersiach. Chcę wyglądać na obrażoną.
-A kto? Kot? Znam te wymówki.
-Ludzie- wzdycham głośno. Justin znów łapie mnie w talii, odwraca w swoją stronę, patrzy w oczy i mówi:
-Musimy coś sobie obiecać. Ja przestaję z narkotykami, ty z cięciem się. 
-Zgoda- po prostu nie mogłam odmówić. Chcę, żeby Justin już nie brał tych świństw. Wiem, że to bardzo niebezpieczne.
-Przyjdziesz dziś do mnie? - pyta Justin i udaje się w stronę drzwi.
-Okej- daję mu buzi w polik na pożegnanie.
-Tylko weź jakąś seksowną bieliznę- przygryza dolną wargę po czym wybucha śmiechem.

poniedziałek, 6 stycznia 2014

-Rozdział 14-


Boję się, że Justinowi zaraz wypadną oczy. Patrzy się w dal, wygląda jakby nie docierało do niego to, co dzieje się wokół. Cisza. Zupełna cisza.
-No dalej, odezwij się. -uśmiecham się chamsko. Jestem na niego wkurzona. W dodatku te narkotyki...Za dużo tego. Justin sobie naważył piwa, teraz musi je wypić.
-Mia..
-Czego?! Masz coś na swoje usprawiedliwienie? Tak bardzo mnie kochasz, że z tej miłości ruchasz swoją nauczycielkę? Podnieca cię, co? Masz na nią ochotę, staje ci na jej widok. Jest seksowna,
tak skąpo ubrana. Mmmm, jak fajnie miałeś, że ją przeleciałeś i to kilka razy. Postawiła ci pałę nie tylko z matmy.
-Mia! Skończ- Justin krzyczy przez zaciśnięte zęby, płacze. Łzy kapią do wody. To łzy wstydu. I dobrze, niech się wstydzi.             
 -Tak, skończę to. Masz racje. Było miło, ale ja stąd idę, żegnaj. - wstaję i idę do domu. Tym razem na serio. On nawet nie próbuje mnie zatrzymać. Widzi, że złość we mnie kipi. Idę szybkim tempem. Powoli przyspieszam, aby jak najszybciej znaleźć się w domu. Chcę zamknąć się w pokoju, wypłakać, przemyśleć i zająć się swoją chorą pasją – rysowaniem. 
 Coraz bardziej czuję, że ten pomysł z samobójstwem nie był aż taki zły, ale chyba nie odważę się znów spróbować. Jestem tchórzem. Jestem nikim. Nikim. Myślałam, że choć dla niego się liczę. Przecież on był całym moim światem, więc wystarczyłoby mi to, 
że mu na mnie zależy. Niczego więcej do szczęścia nie potrzebowałam. Tylko miłości. To jednak za wiele, najwidoczniej. 
Jutro szkoła, ale nie mam zamiaru przychodzić wcześniej żeby
 pójść do psychologa. Co mi to da? Myślę, że popadłam w tak zaawansowaną depresję, że nic i nikt mnie z tego nie wyciągnie oprócz Justina. Tylko on się dla mnie liczy. Tylko on. Gdy pójdę do szkoły i zobaczę tam tę podłą dwójkę, umrę z gniewu i żałości. Czuję się zdradzona, choć właściwie nie byłam z nim w związku.
 To takie... głupie i dziwne. Czyli takie jak ja. 
  Pakuję się do szkoły. Zostało niewiele czasu, a droga dość długa. Nikt mnie nie podwiezie, bo matka jest nam nie nieźle wkurzona, nie odzywamy się do siebie w ogóle. Nie jem śniadania, znowu. Wczoraj nic kompletnie nie jadłam przez cały dzień. Czuję dziwny ucisk w żołądku, który domaga się pożywienia. Nie, kochaniutki, nie dostaniesz nic, ja muszę być chudsza, ja muszę być chuda, rozumiesz? Nie przeszkadzaj mi w dążeniu do szczęścia. 
Do szkoły biegnę. Mam wielką nadzieję, że to pomoże. Słyszałam wiele razy, że głodówka to niedobry pomysł, że jest to bardzo niebezpieczne, ale skuteczne. Mi chodzi tylko i wyłącznie o to, aby schudnąć, w dupie mam zdrowie. 
 Stoję przed drzwiami. Nie wiem co zrobić. Otworzyć je? Czy może uciec do domu, schować się pod ciepłym kocem, trzymając w ręku gorące kakao- marzyć? Wchodzę do środka. Widzę korytarz pełen ludzi. Dosłownie pełen. Czuję się osamotniona wśród tłumu. Dziwne, nie? Podobno człowiek najbardziej samotny jest wśród ludzi. Niby to niemożliwe, a jednak warto się nad tym dłużej zastanowić. Ja tak mam. Będą w domu zupełnie sama, gdy oglądam telewizję lub przeglądam bezsensownie ask'a, czuję się dobrze. Natomiast, gdy wejdę do przeludnionej szkoły, czuję się  źle. To ludzie sprawiają, że czujemy się samotnie, a nie ich brak. 
Jakieś dwie laski gadają ze sobą i patrzą się na mnie. Mam ochotę podejść i dać im w twarz tak, że aż cała ich tapeta spadnie na ziemię. Boże, jakie lalunie. Nienawidzę takich. Plastiki na koturnach, mhm. Nienawidzę też takich...emo. Dobra, sama wyglądam jak jedna z nich. Ej! Może ja jestem jedną z nich? To wytłumaczyło by to, dlaczego ich nienawidzę. W mojej szkole nie ma dużo "emogirls". Praktycznie nie ma żadnej prawdziwej. Są tylko takie pseudo, które myślą, że są fajne dzięki czarnym ciuchom, makijażowi, ale tak naprawdę jest wręcz przeciwnie. Chwalą się tym, że się tną. Chore. Udawane. Grr, nienawidzę. 
-Cześć Mia- woła jedna z młodszych dziewczyn, to ta, której nikt nie lubi. Ma bardzo krótkie włosy, wygląda jak chłopak. To było dziwne. Serio, jak to możliwe, że zwróciła na mnie uwagę.
-Cześć- odpowiadam, nie znam jej imienia. Ona podchodzi do mnie.
-Jak się masz? - pyta z uśmiechem na twarzy. Teraz widzę, ona wcale nie jest brzydka jak wszyscy mówią. Ma delikatne, dziewczęce rysy twarzy, duże, niebieskie oczy i wąziutkie, lecz ładne usta. Dlaczego obcięła się jak chłopak? W dodatku jakieś bezguście.
-Dobrze, a u ciebie? - odpowiadam, chcę być miła, choć ze względu na to, że sama do mnie podeszła i na to, że jest odrzucana, jak ja.
-No, też. Masz ochotę porozmawiać? - pyta, po czym podaje mi dłoń- jestem Monica.
-Mia- kłaniam się i śmieję. Odchodzimy na bok. Czuję spojrzenia innych na swojej skórze. Patrzą na to z kim rozmawiam. Widzą, że jest to młodsza dziewczyna i to ta nielubiana, wiem, że się śmieją. Nie przejmuję się tym. Rozmawiam z nią. Jest niewyobrażalnie miła i pozytywna. Nie wiem czemu nie ma przyjaciół. 
Do lekcji zostały dwie minuty. Przez cały czas gadałam z Monicą. Rozumiem, czemu mnie nie lubią, ale czemu jej? Tego nigdy nie pojmę. Czy tu chodzi o włosy? Styl ubierania? Czy może to, że się trochę jąka? Ona wygląda podejrzanie. Nie, nie chodzi o to, że jest zła. Ona wygląda na dziewczynkę, która przeżyła coś złego. Coś, co zmieniło jej życie. Żal mi jej. Przed lekcją zdążyłam spytać ją o numer telefonu. Zamierzam dziś do niej napisać.
Bardzo dręczy mnie jej historia, bo wiem, że coś się stało. Ja to czuję. Widzę to w jej smutnych, a zarazem roześmianych oczach.




sobota, 4 stycznia 2014

-Rozdział 13-

  
   Jestem w domu. Nie wiem czy się cieszyć. Wiadomo, w szpitalu było beznadziejnie, ale tu także jest beznadziejnie. Mama nie odzywa się do mnie w ogóle. Oliver zaczął się dziwnie łasić. Zachowuje się tak, jakby poczuł, że mogę odejść i teraz chciał polepszyć nasze relacje.
-Ja jeszcze nie umrę- wzdycham do niego.
-Wiem, siostrzyczko.
-Nie bądź sztucznie miły- rzucam agresywnie.
  Wciąż nie dotarło do mnie to, co się stało. Próbuję wszystko uporządkować sobie w głowie: sekret pani Manghay, moja panika, pociąg do śmierci, połknięcie tabletek,faza badtrip,szpital, ogłuchnięcie...Za dużo tego jak na jeden dzień! Ogłuchnięcie było najprawdopodobniej spowodowane wstrząsem narkotycznym (cokolwiek to jest). Byłam tak blisko śmierci! Nie udało się. Nie wiem czy chcę jeszcze próbować.
-Możesz się do mnie wreszcie odezwać?! -wrzeszczę prosto w załzawioną twarz mamy.
-Teraz wiem, że to było twoje.-śmieje się przez łzy.
-Co?
-Prochy- szepcze, żeby Oliver nie usłyszał.
-Nie! To nie było moje. Ja nigdy tego nie brałam. Po prostu...
-Masz jakieś wytłumaczenie na to co zrobiłaś?! - przerywa mi.
-Chciałam umrzeć po prostu.
-Och, zamknij się już ty  s c h i z o f r e n i c z k o!
 Biegnę do pokoju. Zero pomocy, zero współczucia tylko obelgi kierowane w moją stronę. Włączam komputer i znów wchodzę na czat internetowy. Dziś jest online wyjątkowo mało osób. 
-Cześć - pisze obcy.
-Hej- odpisuję.
-Co u ciebie? 
-Do dupy, a u ciebie?
OBCY SIĘ ROZŁĄCZYŁ  [ZACZNIJ NOWĄ ROZMOWĘ]
Sytuacja powtarza się kilka razy. W końcu ktoś mi odpisał. To dziwne, że nawet w internecie, gdzie nikt nie wie kim naprawdę jestem, ludzie mnie odrzucają. Piszę z jakąś dziewczyną, która twierdzi, że jest opętana.
-Ale jak to?- pytam.
-Normalnie. Często, gdy zasypiam czuję czyiś oddech na moim karku. Ten oddech jest niezwykle ciepły, mogę nawet stwierdzić, że gorący. 
-Może to jakieś zaburzenie psychiczne.
-Sugerujesz, że jestem nienormalna?
-Nie! Absolutnie nie. Zaburzenie psychiczne jest zjawiskiem zupełnie normalnym. Nie  ulegajmy stereotypom. Mogę ci jakoś pomóc?
-Nie wiem. Wczoraj, gdy leżałam w łóżku, widziałam jakby ktoś przeglądał się w moim lustrze. Pomyślałam, że to przez tabletki, które biorę na upokojenie i zasnęłam. Rano obudziłam się podrapana. Nie, nie mam kota ani żadnego innego zwierzęcia. Krew pobrudziła całą moją pościel. Musiałam powiedzieć rodzicom, że to miesiączka, o której zapomniałam.
-Mogę wiedzieć jak masz na imię? Chcę ci pomóc, a łatwiej będzie mi się do ciebie zwracać, wówczas gdy poznam twoje imię. 
-Marika.
-Mariko, myślę, że to nie zaburzenia psychiczne. Przysięgasz, że mnie nie wkręcasz? - zaczęłam się lekko niepokoić.
-Przysięgam ci na wszystko.
-Czy ostatnio ktoś, kto był tobie bliski, umarł? 
-Tak, to znaczy, ten ktoś nie był mi bliski, a raczej wręcz przeciwnie. Ja nienawidziłam się z tą osobą.
-Chyba mam rozwiązanie. Możesz to rozwinąć?
-Kilka dni temu zmarła moja sąsiadka, Ellie. Stara jędza.
-Coś złego ci zrobiła za życia?
Marika nie odpisuje. Chcę jej pomóc. Boję się. 
-Halo?! Marika! 
-Już jestem. Ratuj...
-Coś się stało?!
-Wciąż słyszę, jakby ktoś za mną głośno dyszał i szarpał za rękaw. Mi się wcale nie zdaje. Nikogo nie ma w domu, proszę ratuj...
-Ale co ja mam zrobić? Gdzie mieszkasz?
-Rivery Street Ontario
-To jest tak daaaleko. Nie ma szans, abyśmy się spotkały...
-Jak masz na imię?
-Mia
-Jesteś jedyną osobą, która nie uważa mnie za wariatkę. Dziękuję.
-Uważają cię za wariatkę? W takim razie witaj w klubie wariatek.
-Myślisz, że to Ellie?
-Tak, najwidoczniej tak.
-Co mam zrobić, żeby przestała mnie dręczyć?
-Może... Przeproś ją i wybacz jej.
-W jaki sposób?
-Po prostu powiedz to na głos.
-Właśnie to zrobiłam- odpisała Marika po jakimś czasie.
-I?
-Narazie zupełnie nic. Może to pomogło. Jeśli tak, to z góry ci bardzo dziękuję. Chociażby za to, że piszesz z opętaną idiotką.
-Ty piszesz z niedoszłym samobójcą.
-Mój numer: 123 456 999
OBCY SIĘ ROZŁĄCZYŁ [ZACZNIJ NOWĄ ROZMOWĘ]
To była przedziwna rozmowa. Pierwszy raz spotkałam się z czymś takim. Szczerze mówiąc, nie uwierzyłam jej i po prostu zabawiłam się w egzorcystę karząc jej przepraszać ducha. Zadzwonić do niej teraz? Nie, poczekam trochę. 

  Ciekawe co z Justinem. Nie odzywa się do mnie. Pewnie nawet nie wie, że byłam w szpitalu. Na pewno nie wie też, że jego i panny Manghay sekret został ujawniony. Nienawidzę go za to, ale go kocham. Tak cholernie mocno kocham. O wilku mowa. Coraz częściej dziwne sytuacje mają miejsce w moim życiu. Tym razem także. Nie minęło kilka chwil od mojego rozmyślania na temat Justina, a on wysłał mi SMS'a: za 10 min. most. Iść czy nie iść? Pytanie retoryczne, wiadomo, że i tak pójdę nawet jeśli przez to miałby zawalić się świat. Chociażby tylko po to, aby spojrzeć w jego niesamowite oczy. 
  Zakładam lekką sukienkę w kolorze pudrowego różu. Wyglądam jak mała, słodka dziewczynka. Włosy upinam w niesfornego koka. Na nogi wsuwam białe baleriny. No, idealnie. Wyglądam delikatnie i dziewczęco. Usta musnęłam błyszczykiem, a rzęsy tuszem. Dziesięć minut to stanowczo za mało czasu, żeby zdążyć się uszykować. Szczególnie, jeśli chodzi o dziewczyny.
 Jeszcze tylko kawałek drogi  i już będę na miejscu. W oddali widzę most, na którym najprawdopodobniej już czeka Justin. To musi być coś poważnego, skoro chce się szybko spotkać w dodatku tam, gdzie wyznał mi miłość. Ten stary, drewniany, krótki most, który pozwala przejść na drugą stronę strumyku stał się dla nas bardzo ważny. Dookoła niego są wysokie i gęste krzaki. Nigdy, przenigdy nie przyszłabym tu nocą. Bałabym się, że ktoś lub coś się w nich czai. Za dnia wygląda zupełnie łagodnie, mimo, że niedaleko zaczyna się las, który nawet w dzień straszy. 
 Miałam racje, Justin czeka. Siedzi i macha rytmicznie nogami nad wodą. Ma smutną minę, spogląda gdzieś w dal. Jego klatę zakrywa zwykły, czarny t-shirt, a na głowie panuje nieład. 
-Cześć- witam się, gdy wchodzę na most. Siadam obok niego.
-No cześć, jesteś bardzo punktualna. -chwali mnie patrząc na zegarek. Jednym okiem zerka na mnie. Uśmiecha się delikatnie.
-Nie zawsze.
-Ładna pogoda, co?- kieruje głowę w dół. Gapi się w wodę.
-Zawsze tak zaczynasz rozmowę, gdy masz coś ważnego do powiedzenia.
-Bo mam.
-Nie zwlekaj.
-Przepraszam cię, Mia-wzdycha 
-Masz za co!- krzyczę
-Cicho...
-Okej, zamilknę- obrażam się.
-Miuś, skarbie, nie, proszę! - przytula mnie z całej siły. Słyszę głośne bicie jego serduszka.
-Dobra...
-Wiem, że byłaś w szpitalu. Przesadziłaś z Acodin'em. Mia! Co ci wpadło do głowy?! Wiesz, że mogłaś umrzeć? - krzyczy na mnie. Jest wściekły.
-Nie podnoś na mnie głosu.
-Boję się o ciebie. Strasznie się o ciebie boję. Nie wiem co bym zrobił gdybyś umarła. Zabiłbym się, kurwa, na pewno.
-Nie mów tak!
-Kiedy taka prawda. Znalazłem kogoś, kto jest dla mnie wszystkim. 
-To był tylko jeden raz. Więcej tego nie wezmę.
-Też tak mówiłem- mruczy pod nosem.
-Co?- udaję, że nie usłyszałam.
-Nic nie powiedziałem.
-Słyszałam dobrze. Justin czy ty masz problemy z narkotykami?- pytam delikatnie
-Tak, to o tym ci chciałem powiedzieć.- wzdycha, łza kręci mu się w oku.
Zamarłam. Nigdy nie  spodziewałabym się tego, że Justin, który uchodzi za ideał zażywa narkotyki, w dodatku jest od nich uzależniony.
-Justin! 
-Wiem, jestem kretynem. Nie umiem od tego uciec. To jest silniejsze ode mnie.
-Musisz zapisać się na jakąś terapię.
-Coś ty! Nie ośmieszę się. Poza tym, już za późno. 
-Nie, no! Ja nie wierzę. Justin, czemu? Nigdy nie jest za późno- zaczynam płakać. Kolejny problem...
-Połykam tabletki, jaram marychę, wstrzykuję sobie różne gówna, to się stało moim życiem, moją chorą pasją.
-O Boże! Chcesz przestać, prawda? –zdenerwowałam się. Ręce trzęsą mi się jak szalone.
-Tak...
-Wyrzuć te świństwa, gdy tylko wrócisz do domu. Pójdź na terapię.
-Nie dam rady. -odpowiada po chwili zastanowienia.
-Kochasz mnie?
-Kocham.
-Bardzo?
-Najbardziej.
-Wyrzucisz?
-Wyrzucę.
-Obiecujesz?
-Obiecuję. - kładzie rękę na serce.
-A teraz ja już pójdę. - wstaję.
-Co?! Dlaczego? - on też wstaje.
-Nie mogę tu być z tobą.
-Mia, o co chodzi? - Justin jest roztrzęsiony.
-Ty nie wiesz, że ja się dowiedziałam?
-O czym?
-Nie udawaj, że nie wiesz o co chodzi. Spałeś z panią Manghay.
ciąg dalszy nastąpi...

czwartek, 2 stycznia 2014

-Rozdział 12-



  Budzi mnie bolesne bicie własnego serca. Delikatnie przecieram pięściami oczy. Oblizuję suche, spierzchnięte usta. Boję się, że gdy otworzę ślepia, ujrzę szpital. Nienawidzę szpitali od zawsze. Raz trafiłam do szpitala, gdy spadłam ze schodów boleśnie uderzając głową o podłogę. Do dziś pamiętam jak się bałam, gdy kazali moim rodzicom wyjść. To moje najgorsze wspomnienie pomijając śmierć taty. Otwieram oczy. Promienie słoneczne oślepiają mnie. Ledwo widzę, ale widzę, że przy moim łóżku stoi dość duża grupa ludzi, nie mogę jednak rozpoznać kim oni są. Głupie uczucie, gdy bardzo chcesz coś zobaczyć, a nie możesz. Ostrość powoli się zwiększa, widzę lepiej, ale jeszcze nie dokładnie. Na bialym, plastikowym krześle siedzi mama, nie wygląda na zadowoloną, obok niej mój brat  przeciera załzawione oczy. Oprócz nich są jeszcze pielęgniarki, lekarz, pani Manghay i jakaś obca pani. Wcześniej, gdy jeszcze dobrze nie widziałam, wydawało mi się, że jest więcej osób. Cisza. Nie słyszę nawet własnych myśli. Nie chodzi o to, że nikt się nie odzywa. Każdy coś mówi, ale ja nic nie słyszę. Zaczynam panikować. Ja nic nie słyszę! Widzę, jak lekarz mówi coś do mamy, ale nie wiem co. Płaczę. Mama chyba coś krzyczy, ona też zaczyna płakać. Ogłuchłam?! Ale dlaczego? Jak to możliwe?
-Nic nie słyszę! - wrzeszczę na cały regulator. Ciekawe czy oni mnie słyszą. Chyba tak, bo lekarz podchodzi do łóżka i gestykuluje. Pokazuje na uszy, a potem na swój wypasiony zegarek. Chwalipięta. A może on chciał tylko coś przekazać? Pokazuję mu, że nie wiem o co chodzi. Macam ręką swoją klatkę piersiową. Znajduję serce. Ono bije jak szalone. Co mi się stało? Pani Manghay przybliża się do mnie. Łza spływa po jej policzku. Wszyscy płaczą. Dosłownie, w s z y s c y. Dobrze, że tego nie słyszę. Lekarz rękoma pokazuje im, że jest bezradny. Nawet on nie wie co się stało. Siada na krześle i zastanawia się. Prawdopodobnie zapadła cisza, bo nikt nic nie mówi. Może to sen. Mia, przecież to możliwe, że śnisz. Często masz dziwaczne sny, może to tylko jeden z nich. Nie, ja nie śnię. Nie wmówię sobie tego. Czuję się jak gówno. Nic nie słyszę, słabo widzę i ledwo się ruszam. Jestem strasznie zmęczona, choć chyba przespałam tu całą noc. Czuję się jak sparaliżowana. 
-Pomocy… - wzdycham. Czy oni słyszą? Wiem, że osoby głuche najczęściej nie mówią. Czy ja jestem głucha? Nie wiem co zrobić. Czuję się niezręcznie. Leżę w łóżku wśród ludzi, którzy patrzą na mnie beznadziejnym wzrokiem. Umieram?  Może ludzie przed śmiercią głuchną? Jeśli umieram to chyba dobrze. A myślałam, że marzenia się nie spełniają.
Minęła godzina. Wciąż leżę nie ruszając się, próbuję też nie oddychać, ale nie umiem. Podobno nie da się popełnić samobójstwa przez wstrzymanie oddechu, a szkoda. Panna Manghay wyszła jakieś trzydzieści minut temu. Pewnie teraz czuje się winna i dobrze! Wstrętna dziwka. Justin wcale nie lepszy. Obydwoje przyczynili się do tej samobójczej próby. No właśnie…”próby”. Boże! Czemu stworzyłeś takiego nieudacznika jak ja? Nawet zabić się nie potrafię. Moja matka skupia wzrok na podłodze. Teraz udaje zdołowaną, ale gdy wyjdę ze szpitala, zmieni moje życie w jeszcze większe piekło. Czuję się okropnie. W dodatku ogłuchłam. Jestem niepełnosprawnym wielkim gównem. Lekarz nerwowo obgryza paznokcie. No dalej, łysy idioto, wymyśl coś wreszcie! Ściągało się na testach, co? On chyba właśnie wpadł na jakiś pomysł, bo wyszedł. A może usłyszał to co powiedziałam w myślach? To jakaś nadzwyczajna moc? Nie wiem. Nie wiem też czy zależy mi na tym, aby słyszeć. Zasypiam.
 Obudziłam się. Przy łóżku nie ma nikogo. To, że mnie w końcu zostawią, było pewne. Czuję się jeszcze gorzej. Dookoła pusto i ciemno. Nie mam pojęcia, która jest godzina. Słyszę tylko delikatny powiew wiatru przez szczelinę w oknie. Chwila…Ja  sł y s z ę! Jak to możliwe? Czyżbym wyzdrowiała? Czy to jakiś cud?
-Siostro! Ja słyszę!– krzyczę do pielęgniarki, która wcześniej pobierała mi krew. Akurat przechodziła korytarzem.
-Doktorze Blue! Doktorze Blue! – pielęgniarka wybiega z sali i pędzi do gabinetu. Chwilę po tym lekarz przychodzi i zerka na mnie z lekkim zdziwieniem.
-Tak jak przypuszczałem- mruczy pod nosem. 
-Co mi się stało?- pytam zachrypniętym jeszcze głosem.
-Acodin- wzdycha i załamuje ręce. Nie odzywam się. Zamykam oczy i odwracam się do niego plecami. Zasypiam. 
  Budzę się dopiero o poranku następnego dnia. Jestem głupia.  Mogłam nie brać tego świństwa. Ja chciałam tylko umrzeć, a nie trafić do szpitala i się męczyć. Chciałam umrzeć bezboleśnie, a nie w tych szpitalnych torturach. Jest wcześnie rano, a doktor Blue, który nie spał chyba całą noc, krąży z sali do sali uśmiechnięty od ucha do ucha. On jest bardzo pozytywny. To dziwne, bo przecież codziennie spotyka się z setkami chorób. Jego łysa głowa razi w oczy. Wchodzi do mojej sali i już od progu woła:
-Dzień dobry! 
-Dlaczego codziennie mówimy "dzień dobry"? Żaden dzień nie jest dobry. Codziennie wiele osób umiera, ludzie tracą swoich bliskich, popadają w depresje, nieszczęśliwie się zakochują, popełniają samobójstwa, ranią siebie i innych. Jak taki dzień może być dobry? 
-Mia, tak?
-Tak, to moje imie.
-A więc droga Mio, powiem ci, że w połowie masz rację.
-A co z drugą połową?
-Druga połowa z pozytywnym nastawieniem patrzy na świat. Nie zważa na błędy swoje i innych, bo każdy je popełnia. Wie, że śmierć to rzecz oczywista, która prędzej czy później dotknie każdego oraz to, że niekażda miłość jest tą jedyną, wyjątkową. Wie także, że depresja to choroba, którą sami sobie przywłaszczamy.
-"Sami sobie przywłaszczamy"?! Czy pan słyszy sam siebie?  Depresje inni wstrzykują nam w żyły brudną strzykawką! To przez innych ludzi popada się w depresję. Przez ich słowa, spojrzenia, dotyk...
-Widzę, że lubisz dyskutować.
-To ma pan dobry wzrok.
-Nie drocz się ze mną. Jesteś wolna i zdrów jak ryba, ale nie wiem czy cię wypuścić ze szpitala, bo będzie brakowało mi twojego psychologicznego myślenia, a poza tym, boję się, że sobie coś zrobisz.
-Nie zrobię sobie nic. Może mnie pan wypuścić?
-Mam jeszcze tylko jedno pytanko. Dlaczego połknęłaś tyle tabletek Acodin'u? Wiesz, że to niesamowicie niebezpieczne? Mogłaś umrzeć.
-To dwa pytania. Wiem i właśnie dlatego to zrobiłam. Teraz mogę już iść? Nienawidzę szpitali. 
-Tak, chodź do mojego gabinetu- odpowiada po dłuższym zastanowieniu. Robi minę, która pokazuje jego współczucie. 

--------------------------------------------------
przepraszam za tak długą przerwę, ale byłam zagranicą. 
kocham was bardzo i serdecznie dziękuję za komentarze.
SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU dla moich kochanych czytelników :)