czwartek, 28 listopada 2013
-Rozdział 5-
To nie był fajny widok. Tego się naprawdę nie spodziewałam. Justin i marihuana? Serio? Przecież to nie pasuje! Najwidoczniej do końca go nie poznałam.
-No hej Mijka, wchodzisz? - pyta, wygląda normalnie. Delikatnie przegryza wargę i uśmiecha się spontanicznie. Kocham ten jego szczery uśmiech.
-Jasne- mówię po czym wchodzę do środka. Dookoła biega pełno znajomych mi z widzenia ludzi, ale jest też dużo osób, których nigdy przedtem nie widziałam na oczy. Każdy jest uśmiechnięty od ucha do ucha.
-Jest okej? Czemu się nie uśmiechniesz? - na chwilę traci entuzjazm. Chwyta moją dłoń i delikatnie podwija rękaw bluzy. Robi wielkie oczy. Jego spojrzenie prawie mnie zabija.
-Justin...Ja...
-Ooo! Kolejny gość. Chodźcie! Juuuustin, no choooodź! - krzyczy ktoś. Wszyscy otaczają Justina.
-Tańczysz z nami?
-Justin, jaki ty jesteś seksowny!
-Juss, jakie z ciebie ciacho.
-Justin, masz coś do żarcia?
-Zmieńcie płytę!
-Puścicie wreszcie Nirvanę?
Jeden blondyn leży na ziemi i się trzęsie. Jakieś laski śmieją się jak głupie, a jakiś koleś pije z gwinta. Wszystkie dziewczyny wyglądają jakby dopiero co wyszły z burdelu, a chłopcy patrzą na nie napalonym wzrokiem pełnym agresji. Boję się tu być.
-Baw się dobrze- krzyczy Justin, ledwo co słyszę przez ogłuszającą muzykę. Odchodzi.
Zostawił mnie samą? Ach, to taka typowa impreza, jak w filmach. Każdy robi co chce i nikt się nikim nie przejmuje. Wyszłabym na kompletną idiotkę gdybym teraz po prostu wyszła i poszła do domu. Podchodzę, więc do jakiejś grupki dziewczyn, które wyglądają tu najnormalniej.
-Cześć- krzyczę, próbuję się uśmiechnąć i wyglądać na szczęśliwą.
-Hej! Jestem Chloe- wrzeszczy do mnie szatynka w srebrnej sukience, która ledwo co zasłania jej gruby tyłek.
-Widziałyście gdzieś Carę? -drę się najgłośniej jak umiem, ale ktoś pogłośnił muzykę. Nie muszę jej dłużej szukać. Stoi niedaleko mnie otoczona przez grupkę chłopców (jak zwykle). Wygląda niesamowicie. Ma na sobie czarną, króciutką sukienkę, która idealnie podkreśla jej figurę. Podbiegam do niej. Wbrew moim myślom, chłopcy nie odchodzą. Tańczymy razem. Wyglądam zupełnie inaczej niż oni. Wszyscy są elegancko lub seksownie ubrani, a ja tak...zwyczajnie.
Po jakimś czasie podchodzi do mnie obiekt moich westchnień. Wreszcie.
-Jak się masz? - jego piekielnie czerwone oczy patrzą jakby w głąb mojej duszy. Justin śmieje się jak idiota. Szturcham go, a on nie reaguje. Dopiero po czasie się ocknął. On j a r a ł.
Głupie skręty. Głupia marihuana. Głupi Justin. Głupia impreza. Grr!
Justin zaczął się do mnie dobierać, wciąż się śmiejąc. Delikatnie chwycił moją dłoń i począł ją całować. Z jednej strony chcę, aby przestał, bo on nawet nie wie, że to robi, ale z drugiej...
Poległam. On za bardzo mi się podoba, abym mu się sprzeciwiała, więc zgodziłam się. Jesteśmy w jego pokoju. Zupełnie sami. Siedzimy na łóżku. On namiętnie całuje mnie w szyję jednocześnie bawiąc się ramiączkiem od mojego stanika, tak jakby chciał go odpiąć. Dość! To nie jest prawdziwy Justin. On jest pod wpływem...czegoś...Nie znam się na tym. Wstaję zdecydowanie i podążam w stronę drzwi. Ale on mi nie pozwala. Śmieje się jak szalony i chwiejąc się łapie mnie w talii. Szuka swoimi ustami moich, ale nie może znaleźć. Palant. Zaczynam chichotać. Nie wiem co zrobić, on tak bardzo mnie pociąga swoim wyglądem, mimo czerwonych, szklistych oczu. Popycham go szybkim ruchem na łóżko, a sama wychodzę z pokoju. Dłużej tak być nie może! Z chęcią bym to z nim zrobiła, ale nie teraz, nie gdy jest naćpany.
Ta impreza to jedna wielka dzicz. Nie czuję się tu dobrze, a co dopiero swobodnie. Chcę wrócić do domu, ale nie mogę.
Carolina się upiła i muszę się nią zająć. To jest jakaś m a s a k r a. Cara wymiotuje i nie da się z nią porozumieć. Wygląda jak zwłoki. Już nie jest tak ładna jak wcześniej, teraz wygląda wręcz odrażająco. Rozmazany tusz do rzęs i sukienka cała w wymiotach, fuj. Nie mogę znaleźć Justina. Jeszcze przed chwilą się tu kręcił. Mam nadzieję, że nie wyszedł z domu! Jako jedyna jestem trzeźwa. Wypiłam tylko pół piwa, a resztę wylałam za okno.
Nie interesuję się już nikim, tylko Justinem. On gdzieś...zwiał!
Co jeśli...Boże...Boję się, że coś mu się stanie.
Szukam go wszędzie, dosłownie wszędzie. Biegam po ulicy jak szalona. Może jestem pijana po tym jednym piwie? W sumie pół...
poniedziałek, 25 listopada 2013
-Rozdział 4-
O Boże! Już dwunasta! Jak można tak długo spać? Najwyższa pora wstać. Dziś sobota, a to oznacza, że za sześć godzin rozpocznie się impreza u Justina. Zaczynają się przygotowania. Nie wiem od czego zacząć. Najpierw maluję paznokcie, aby później nie pobrudzić nimi ciuchów, tak, to dobry pomysł. Wybieram jasnoróżowy lakier, jest on delikatny i stonowany. Czekam aż wyschną paznokcie. Nie trwa to długo. Do pokoju wbiega Oliver, grrr, jak ja go nie cierpię.
-Fuuuj! Ale tu śmierdzi. - udaje, że się dusi, szkoda, że tylko udaje.
-Zanim wszedłeś nie śmierdziało! - warczę przez zęby.
-Ty śmierdzisz- mówi zatykając nos. W powietrzu unosi się woń lakieru.
-Jeszcze jedno słowo, a zrobię ci w nocy takie cyrki, że faktycznie będziesz śmierdział- mówię całkiem poważnie.
-Ohydna rozmowa- kwasi się Oliver, jakby zjadł conajmniej trzy cytryny na raz.
-I twoja morda też jest ohydna. Ogarnij się wreszcie chłopie! Ile ty masz lat?
-Teoretycznie mniej niż ty, a praktycznie więcej- odpowiada wrednie wystawiając język.
-Wypierdalaj stąd, gówniarzu! - wybucham w końcu. Oliver wychodzi z pokoju patrząc na mnie jak na wariatkę. Pewnie zaraz naskarży mamie i nie pójdę na imprezę! Biegnę, więc, do niego ile sił w nogach i zdyszana pytam co zrobić, żeby nic nikomu nie powiedział.
-Hmmm...Mam rozumieć, że chcesz, abym okłamał naszą matkę?- mówi jak posrany profesor.
-Nie, chcę tylko żebyś zataił prawdę. - odpowiadam podobnym tonem.
-Bo?
-Bo chcę iść na imprezę! - wrzeszczę.
-Chcę tylko jednego. - chrząka. - zabierz mnie na imprezę ze sobą. - uśmiecha się słodko, a jednocześnie złośliwe.
-Chyba cię pogrzało!
-W takim razie mama dowie się o tym jak mnie pobiłaś- szepcze z uśmiechem na swej ślicznej, niewinnej buźce po czym uderza z całej siły ręką o ścianę. Przełykam głośno ślinę. Serce bije jak szalone.
-Ty...ty- próbuję się powstrzymać, ale czuję jak pulsują mi żyły.
-W dodatku kazałaś mi wyjść, lecz wyraziłaś to zupełnie innym słowem. - uśmiecha się i mruga szybko.
-Nienawidzę cię- mamroczę pod nosem. Mały cwaniak. Dałam się wykiwać takiemu dzieciakowi. Nie wiem co zrobić. Mama na pewno mu uwierzy, ona nie wie jaki słodziutki Oliverek jest naprawdę.
-To jak, kicia?
-Daruj sobie, wstrętny bachorze. To nie zabawy dla dzieci.
-Będą fajki? Alkohol? Narkotyki? Ojej, jak głupio by było gdyby mama się teraz o tym dowiedziała.
-Nie, będziemy tam tylko obdzierać ze skóry i pożerać w całości takie głupie bachory jak ty! - wściekam się po raz kolejny. -Serio mnie wkurzasz. Idź popływać, z kotwicą przyczepioną do nogi. Oliver wychodzi z pokoju, pewnie coś knuje.
Przechlapane, znowu. Na razie mamy nie ma w domu, mam nadzieję, że nie przyjedzie przed moim wyjściem.
Przeszukuję szafę w celu znalezienia jakich fajnych ciuchów. Mam jedną fajną, stylową bluzę z napisem "Los Angeles" czarno-białą. Zakładam szare rurki. Wyglądam luźnie i o to mi chodziło. Włosy upinam w wysokiego koka. Przeglądam się w lustrze. No, jest całkiem OK. Jeszcze dużo tuszu do rzęs i trochę błyszczyka brzoskwiniowego na usta. Jestem gotowa. Dość dużo czasu mi to zajęło.
Nie zamierzam brać brata na imprezę. Nieważne jakie głupoty wymyśli i co powie mamie. Nie zrobię sobie siary. Nie ma mowy.
Mały cwaniak, który wszędzie musi się wpieprzyć.
Od domu Justina dzieli mnie kilka kroków. Z wahaniem dzwonię do drzwi. Otwiera mi je...Uwaga...Justin ze skrętem w ręku.
poniedziałek, 18 listopada 2013
-Rozdział 3-
Rysuję. Jestem artystką. Tylko, że nieznaną, nie lubianą i nie docenianą. Nikt nie wie o mojej działalności. Tworzę przeróżne dzieła. Nic w tym nie byłoby dziwnego, gdyby nie fakt, że nie potrzebuję do tego papieru ani ołówka, ani farb, ani kredek. Magia? Zamiast tego sięgam po żyletkę. Powinnam napisać to inaczej, prawda? Konkretnie tak: ,,Tnę się. Jestem nienormalna. Krew brudzi moje ubrania. Ale ja to lubię''. Nie mogę już tego robić, wiem! I przestanę, tylko dla niego. Obiecałam Justinowi, że skończę z rysowaniem. Tylko, że to mnie strasznie uzależniło. Jak narkotyk. Bo właśnie z cięciem się jest jak z narkotykami. Gdy jest źle, to sięga się po żyletkę lub zioło. I to pomaga, ale tylko na pewien czas. Potem jest gorzej i gorzej, więc znów po nie sięgasz. Błędne koło. Chcę się wyleczyć, ale wiem, że nie dam rady. Taa, z takim podejściem to ja daleko nie zajdę.
Od kiedy z nim pisałam na chat'cie, za każdym razem gdy nie miałam już sił, gdy opadałam z nóg i chciałam się pociąć, powtarzałam sobie: "wytrzymaj, Mia, wytrzymaj, dla niego".
Nie zawsze pomagało. Ja mam bardzo słabą wolę i ulegam każdemu i wszystkiemu, a szczególnie smutkowi. Jestem tchórzem. Cholernie tchórzliwym tchórzem.
Od czasu naszej pierwszej randki(?) spotykałam się z nim non-stop. Wiadomo, nie dosłownie, ale naprawdę bardzo, bardzo często to robiliśmy. Znam go (w realu) dokładnie dwa tygodnie, bo tyle właśnie minęło od naszego spotkania. To może i mało, ale czuję jakbym od wieków się z nim przyjaźniła. Tak, przyjaźniła, bo niestety nadal nie jesteśmy parą. Czasem mam dziwne myśli, że może on mnie nie kocha, a ja się tylko łudzę? Potem on sam je odpędza, chociażby zwykłym spojrzeniem i uśmiechem. Gdy patrzę mu prosto w oczy dostrzegam tysiące tańczących płomieni miłości. Może to głupie. Minęły także dwa tygodnie od rozmowy z Carą i szczerze mówiąc, nie wiem co jej wtedy odbiło, że do mnie przyszła, bo od tamtego czasu już więcej tego nie zrobiła. Czasem tylko rozmawiałyśmy na przerwach, ale rzadko. Zauważyłam, że od kiedy zadaję się z Justinem Carolina mnie unika, a czasem wręcz patrzy na mnie z gniewem w oczach. Może jest zazdrosna? Tylko...czemu? Przecież ona może mieć każdego chłopaka, a Justin nie jest jedynym przystojniakiem w naszej szkole.
Czytam książkę. Lubię książki, a szczególnie takie, przy których można się porządnie wypłakać. Tym razem to "Oskar i pani Róża". Lektura z gimnazjum. Pamiętam, jak kiedyś przy niej ryczałam. Dla jasności, opowiada o chłopcu chorym na raka. Codziennie zmaga się z chorobą i chemią, która nie pomaga. Wie, że zostało mu zaledwie dziesięć dni życia. Pani Róża, która pomaga mu zmienić nastawienie do śmierci, a także uwierzyć w Boga, ma doskonały pomysł. Oskar każdy dzień traktować ma jak dziesięć lat. W ten sposób umiera w wieku stu dziesięciu lat. Łzy kapią na kartki.
Nagle dzwoni telefon. Biegnę ile sił w nogach, zanim pobudzi wszystkich domowników w ścisłości mamę i Olivera, mojego beznadziejnego brata. Właśnie, do tej pory o nim nie wspomniałam. Ma jedenaście lat, jest wysoki, silny i naprawdę ładny. Szczerze mówiąc, nie wiem za kim się wydał, pewnie za mamą. Ma ciemne włosy i jasne zielone oczy. Podobnie jak ja, tylko do niego bardziej to pasuje. Jest złośliwy i ma wredny charakter. Wciąż się kłócimy. Gdybym go teraz obudziła to na pewno wpadłby w niezłą histerię, a tego nie chcę.
-Halo? -odbieram, ale mówię szeptem.
-Sorry, że tak późno. Wiesz...Organizuję jutro imprezę. Będzie dużo wiary. Przyjdziesz? Zapowiada się nieźle. U mnie w domu, o osiemnastej. - mówi pospiesznie Justin, jakby bardzo uradowany.
-Hmm..Okej.
Jestem tak śpiąca, że nie pokazuję swoich emocji i brakuje mi entuzjazmu, ale w środku czuję, że to będzie niezapomniany wieczór. Już nie mogę się doczekać! Może właśnie dzięki tej imprezie wreszcie mnie polubią? Muszę dowiedzieć się czy Cara też została zaproszona, więc dzwonię do niej.
-Oszalałaś? Jest druga w nocy- krzyczy zachrypniętym głosem do telefonu.
-No przepraszam. Czy ciebie też Justin zaprosił na jutrzejszą imprezę?
-Taa...Już dawno! Daj mi spać - mówi, po czym odłącza się.
Czyli ją zaprosił wcześniej niż mnie. Wiem, że to trochę dziwne, ale zabolało mnie to. Jestem osobą bardzo wrażliwą i takie rzeczy mnie dołują.
środa, 13 listopada 2013
-Rozdział 2-
-Mam do niego tak zwyczajnie zadzwonić?
-Możesz też niezwyczajnie. -zachichotała sztucznie.
-Ha,ha, ale ty zabawna.
-Wiem, złotko. - Cara wręcz błyszczała w świetle promieni słonecznych dochodzących do mego pokoju przez okno.
-To...Ja potem zadzwonię, dziękuję za ten numer. - mówię czerwieniąc się. Szczerze mówiąc, tak naprawdę nie mam zamiaru nigdzie dzwonić.
-Ja już muszę iść. Pa! - Carolina wychodzi, a przed tym całuje mnie w polik i przytula. Wow.
Dzwonić? Czy nie dzwonić? O to jest pytanie! Sama się w tym wszystkim pogubiłam. Z jednej strony chcę się z nim umówić, ale z drugiej sądzę, że to chłopak powinien zrobić pierwszy krok. Może ja mu się wcale nie podobam? Przecież to za wysokie progi na moje nogi. Dosłownie. Jeśli nie spróbuję, nigdy się nie dowiem, więc biorę telefon w rękę i wystukuję zgrabnie i szybko jego numer dość łatwy do zapamiętania. Dzwonię.
-Halo? - odbiera po drugim sygnale.
-Cześć..Tu Mia. - odpowiadam po jakimś czasie zakłopotana. Czuję jak robię się czerwona niczym burak. Jak dobrze, że on tego nie widzi!
-O, cześć. Jak fajnie, że dzwonisz. Może gdzieś wyskoczymy?
-Serio?- dobrze, że nie widzi też tego jak łza spływa po moim policzku ze szczęścia.
-To znaczy...jeśli chcesz.
-Tak! - wykrzykuję chyba nieco za szybko- to znaczy...no, z chęcią.
-Hah, dobra, to gdzie chcesz? Mi obojętnie, ważne, że z tobą.
Jaki on uroczy, Boże! Po skończonej rozmowie, która do końca mnie rozczuliła biegam jak oszołom po pokoju. Zastanawiam się co na siebie włożyć. Ustaliliśmy, że Justin przyjdzie po mnie, a potem wspólnie pomyślimy gdzie pójść. Jestem w siódmym niebie, dosłownie! Czyżby szczęście wreszcie się do mnie uśmiechnęło? Najwidoczniej tak. Co on we mnie widzi? Jestem zwykłą, szarą myszką, z wieloma problemami na głowię i zrytą psychiką. No cóż, może jest w tej zwykłości coś niezwykłego.
Nie wiem w co się ubrać...Z jednej strony chcę zrobić na nim wrażenie, a z drugiej nie chcę przesadzić. Decyduję się na stylowy, skromny zestaw. Mam nadzieję, że będzie idealnie, czyli tak jak sobie wymarzyłam. A to wszystko dzięki Carze. Nie pomyślałabym, że to dzięki niej wreszcie będę szczęśliwa. Albo chociaż w połowie szczęśliwa...
Czas mija, zegar tyka, a go jak nie było tak i nie ma. Mam nadzieję, że przyjdzie. Już nie mogę wytrzymać, jestem tak bardzo podniecona i podekscytowana, że chyba zaraz zemdleję. Zakochałam się na zabój. Wkrótce słyszę dzwonek do drzwi. Biegnę jak opętana, by je otworzyć. A w nich- on. Idealny, jak zawsze.
-Czeeść- przeciąga.
-Hejka- przegryzam delikatnie wargę spoglądając prosto na niego, chcę wyglądać choć troszkę seksownie.
-Gdzie idziemy?
-Gdzie chcesz...
-Możemy przyjść do mnie, mam wolną chatę. - mówi, co brzmi dość zachęcająco.
-Sugerujesz coś? -zaśmiałam się.
-Kto wie- on także wybuchnął śmiechem. - ładnie wyglądasz Miuś. - szepcze, a ja prawie opróżniam pęcherz w spodnie. Idziemy dziwnymi uliczkami do jego domu. Muszę przyznać, że wygląda nieziemsko. Justin musi być obrzydliwie bogaty, a raczej, jego rodzice. Dziwny kształt domu dużo świadczy o czyjejś wyobraźni. Może jego ojciec jest architektem? Kto wie... Podoba mi się dach. Niby ze skosem, ale nie pomniejsza optycznie domu, a wręcz przeciwnie. Ogólnie wypasiona chata. Wchodzimy przez szklane drzwi, które o dziwo nie są przezroczyste i nie widać przez nie wnętrza. Wow, ale ładnie!
-Nieźle mieszkasz- wzdycham z zachwytem.
-Dzięki, ale uwierz, nie chciałabyś tu mieszkać- mówi i nagle jakby uśmiech znika z jego namiętnych ust. Robię minę, która pyta "O co ci chodzi?", ale on jej nie zauważa i po prostu chwyta mnie za rękę po czym razem wbiegamy po schodach do jego pokoju. Przez trzy minuty nikt z nas się nie odzywa. Justin myśli pewnie, że jestem zła, obrażona albo coś w tym stylu, ale ja po prostu nie mogę wydusić z siebie ani słowa. Fakt, że szłam z nim za rękę wręcz mnie sparaliżował.
-Ładnie wyglądasz- zaczerwienił się.
-Dziękuję- odpowiadam pospiesznie - ty też - dodaję.
Siedzimy na jego wodnym łóżku i rozmawiamy. Rozmowa dotyczy dosłownie wszystkiego. Justin opowiada mi o swojej rodzinie, o tym jak ciężko jest być dzieckiem rozwiedzionego małżeństwa, ale gdy opowiadam o śmieci mojego ojca on milknie, a łza kręci się w jego oku. Współczuje mi, przytula i szybko zmienia temat, abym się nie rozkleiła. Przypomina mi o naszej rozmowie przez chat, wciąż zszokowany tym, że jego i d e a ł e m okazałam się być j a.
-Gdy z tobą pisałem to czułem, że jesteś tą dziewczyną, z którą chcę się zestarzeć. - szepcze, a ja próbuję wziąć oddech. Oniemiałam na pewien czas.
-Justin, ty jesteś lekiem na całe moje zło.
Przytulamy się, na pewien czas zastygamy w objęciach. Ja go tak c h o l e r n i e kocham. I przekonuję się o tym jak bardzo z minuty na minutę. Z sekundy na sekundę.
Justin podnosi mnie na duchu. Ze smutkiem i żalem ogląda moje blizny. Nie może uwierzyć w to, że zrobiłam sobie to przez niego. Czuje się winny.
-Przecież to nie twoja wina! Jezu! nawet tak nie myśl, okay? - kłamię. Justin podnosi moją prawą rękę. Podwija rękaw i aż przeszły go dreszcze.
-Co to ma być? - pyta jakby ze złością.
-Dzisiaj, bo...Ja po prostu nie dałam rady udźwignąć tego ciężaru. Przepraszam.
-Przeproś samą siebie. Brzydzę się tym.
-Ach, brzydzisz się mną, tak?
-Nie, Mia, jesteś taka śliczna i taka seksowna- przegryza wargę- proszę, nie rób tego, nie szpeć się. - mówi, a gdy kończy, zaczyna całować moje blizny.
-Rozdział 1-
Justin, napisz. Justin, napisz! Justin, napisz, proszę!
I tak nie napisze. Po co w ogóle to wszystko? Czy ja serio jestem aż tak głupia i naiwna, by wierzyć w to, że on do mnie napisze? Tak, jestem. Siedzę i gapię się w monitor, jak kompletnie opuszczony człowiek, może ja jestem kompletnie opuszczona przez społeczeństwo? Wyciągam z kieszeni telefon i dzwonię do Cary. Muszę odnowić z nią kontakty, bo przecież nie mogę być z każdym skłócona. Potrzebuję koleżanki albo chociaż znajomej. Odbiera dopiero za piątym razem, jej głos pokazuje mi jak bardzo bezwartościowa jestem i jak bardzo nie chce jej się rozmawiać z kimś takim jak ja.
-Co? - pyta jakby przez płacz.
-Coś się stało? - próbuję udać dobrą, opiekuńczą koleżankę, ale chyba mi nie wychodzi, bo chwilę potem słyszę obelgi kierowane w moją stronę. W każdym razie, chciałam tylko pomóc.
Schodzę na dół i idę w stronę salonu, w którym siedzi mama i ogląda jakiś badziew w telewizji.
-Mamo, serio jestem tak beznadziejna?- pytam zdołowana z nadzieją, że chociaż ona mi doda otuchy.
-Zależy z jakiej perspektywy na to patrzeć -zaśmiała się. Wiem, że to był tylko żart, ale mimo to czuję się jakoś dziwnie niedoceniona.
-Aha, dzięki- odpowiadam złośliwie odwracając się do niej tyłem.
-Oj, Mia, jesteś przecież cudowna. - oznajmia po chwili, jakby z litości po czym obie śmiejemy się z zaistniałej sytuacji. - Co jest? - pyta - dostałaś kosza?
-Nie, czemu? skąd takie podejrzenia? - zdziwiłam się nieco.
-Nie wiem.
-Po prostu wszyscy wokół dają mi do zrozumienia, że do niczego się nie nadaję, że nie jestem tu nikomu potrzebna, a to mimo wszystko trochę boli.
-Jeju, córuś..Ostatnio jesteś jakaś przygnębiona. Może ty jednak potrzebujesz pomocy specjalisty? I nie mówię tego złośliwie, chcę ci tylko pomóc. Martwię się.
-Co?! - wzdrygam się, patrzę na matkę zawziętym wzrokiem i uciekam do swojego pokoju tak szybko, że aż się za mną kurzy.
Nawet ona mnie uważa za nienormalną, nawet moja własna matka! Dość tego. Sięgam po żyletkę. I znów robię najpierw delikatną kreskę. Krew spływa po ręce małym, wąskim wodospadem bólu i cierpienia. Łzy spływają po obu polikach, które wyglądają jak rumiane jabłka. Po co to zrobiłam? Po co robię sobie niepotrzebne blizny? Jestem sama sobie winna. Mam wystarczająco dużo problemów, a ja jakby na złość samej sobie stwarzam kolejny powód do nienawiści kierowanej do mojej osoby. Po chwili dzwoni telefon.
-Halo? -odbieram rozgoryczona.
-Tu Cara. Mogę do ciebie wpaść? - pyta, a ja wręcz nie mogę złapać powietrza w płuca.
-Co? co? co?
-Mogę?
-Jasne- odpowiadam roztrzęsiona, a Carolina rozłącza się.
Jestem w szoku. Ona naprawdę chce do mnie przyjść? Do m n i e?
Pewnie po to, aby rozmawiać o jej makijażu albo bogatym ojcu, który kupił sobie nowe BMW czy tam Mercedes'a. A może nie tym razem? Może chce porozmawiać o nas i o naszej przyjaźni? Szybko biegnę do szafy z ciuchami. Przerzucam wszystkie ciuchy, mam ich dużo, ale mimo to nie mogę się na nic zdecydować. W końcu decyduję się na szarą bluzę z napisem "SWAG" (taa, ale to oryginalne...) i granatowe legginsy. No, muszę przyznać, że wyglądam jak człowiek. Przyglądam się w lustrze. O nie! Zapomniałam o świeżej ranie na nadgarstku. Biegnę, więc szybko po plastry, bo jeden by nie wystarczył.
W końcu zjawia się Carolina. Wygląda jak zawsze cudownie i robi wielkie wrażenie. Na sobie ma seksowną, złotą kamizelkę, a jej długie, odjazdowe nogi podkreślają czarne legginsy ze skórzanymi wstawkami. Widzę także, że ma na sobie makijaż. Dość duże kreski nad oczami i brzoskwiniową pomadkę oraz dużo, dużo pudru. Gdybym była chłopcem, zakochałabym się.
-Mogę wejść? - pyta, bo ja jak głupia stoję i patrzę się na nią.
-Tak, tak. Nie chcę być niegrzeczna, ale co cię tu sprowadza?
-A nie mogę odwiedzić przyjaciółki? - szczerzy perłowe zęby.
-Kogo? - przełykam głośno ślinę.
-Ciebie, głuptasie. Dzień dobry! - woła do mojej mamy.
-Mia, nie wiedziałam. że będziesz miała gościa.
Och mamo, ja także nie wiedziałam...
Siedzimy w moim pokoju i obżeramy się czipsami serowymi. Jest serio fajnie. Nie spodziewałam się tego, że Cara kiedykolwiek do mnie przyjdzie. Nie wiedziałam też, że przyjdzie tak po prostu, żeby ze mną pogadać i się pośmiać, jak za dawnych czasów. Ku mojemu zdziwieniu rozmowa nie dotyczy tylko ciuchów, kosmetyków czy tego kto został Miss Universe 2013. Gadamy o wszystkim, wspominamy stare czasy. To chyba nie ta sama Cara, z którą rozmawiałam wcześniej przez telefon.
-Podoba ci się Justin, no nie? - pyta po chwili szturchając moje ramię. Nie wygląda na rozbawioną, jest poważna.
-Skąd takie podejrzenia?
-Widzę jak na niego patrzysz.
-Serio aż tak to widać?! - czerwienię się.
-Spokojnie dziewczyno!
-Jak mam być spokojna? Boże! boję się, że to wyjdzie na jaw...
-Widziałam też jak on na ciebie patrzy. - uśmiecha się szeroko i spogląda mi prosto w oczy.
-Nie rób sobie ze mnie jaj, okej? - wściekam się.
-Ej! Przecież ja nie żartuję. Mi się zdaje, że spodobałaś mu się. Chcesz jego numer?
-To ja mam pierwsza pisać do chłopaka? O nie.
-Przecież nic złego w tym nie ma! Ktoś musi zrobić pierwszy krok. Chcesz tego?
-Chcę.
-Więc do dzieła!
-Podoba ci się Justin, no nie? - pyta po chwili szturchając moje ramię. Nie wygląda na rozbawioną, jest poważna.
-Skąd takie podejrzenia?
-Widzę jak na niego patrzysz.
-Serio aż tak to widać?! - czerwienię się.
-Spokojnie dziewczyno!
-Jak mam być spokojna? Boże! boję się, że to wyjdzie na jaw...
-Widziałam też jak on na ciebie patrzy. - uśmiecha się szeroko i spogląda mi prosto w oczy.
-Nie rób sobie ze mnie jaj, okej? - wściekam się.
-Ej! Przecież ja nie żartuję. Mi się zdaje, że spodobałaś mu się. Chcesz jego numer?
-To ja mam pierwsza pisać do chłopaka? O nie.
-Przecież nic złego w tym nie ma! Ktoś musi zrobić pierwszy krok. Chcesz tego?
-Chcę.
-Więc do dzieła!
WSZYSCY CZYTAJĄ! :D
OKEJ.
Niespodzianka dla was!
Dodałam już 7...jak widzicie nie rozdziałów, tylko części, które można nazwać..hmm..przedrozdziały?
Nie wiem. W każdym razie.. chcecie dłuższe rozdziały, a więc dostaniecie je! Już niedługo pojawi sie pierwszy rozdział, który rozpocznie tę przerażającą historię Mii.
ZAPRASZAM GORĄCO ♥
Niespodzianka dla was!
Dodałam już 7...jak widzicie nie rozdziałów, tylko części, które można nazwać..hmm..przedrozdziały?
Nie wiem. W każdym razie.. chcecie dłuższe rozdziały, a więc dostaniecie je! Już niedługo pojawi sie pierwszy rozdział, który rozpocznie tę przerażającą historię Mii.
ZAPRASZAM GORĄCO ♥
poniedziałek, 11 listopada 2013
~7~
"Nie bójmy się mówić o swoich uczuciach, nie lękajmy się kochać"
Czas zrobić jakieś lekcje, później się wykąpać, uszykować i pójść spać, czyli to co robiłam codziennie. Nudna rutyna przeplatana gdzieniegdzie smutkiem. Jeszcze kilka razy dzwonił do mnie ten sam numer, za każdym razem gdy odbierałam nikt się nie odzywał. Uznałam, że ktoś robił sobie jaja, więc nie przejmowałam się tym zanadto, z resztą nie było czym się przejmować. No bo kto to mógł być? Rzadko ktokolwiek dzwonił do mnie. Nikt nie miał takiej potrzeby.
Szkoła to zło. Najpotężniejsze i najnudniejsze. Matematyka to największe tortury jakie wyrządza nam szkoła. Przynajmniej dla mnie, bo ja nigdy nie lubiłam "majmy". Angielski można było znieść. Gdyby nie ta wstrętna nauczycielka. Wyglądała jakby dopiero co wyszła z burdelu, choć muszę przyznać, że była naprawdę ładna, wyglądała na bardzo młodą i nikt nie wiedział ile tak naprawdę ma lat. Podobała się każdemu chłopakowi w całej naszej klasie. Moim zdaniem właśnie przez to nie powinna pracować w szkole, ale dyrektorowi to nie przeszkadzało z oczywistych powodów. Gdybym była chłopcem mi także by się podobała, ale nie jestem, więc po prostu jej zazdrościłam. Przyszedł czas na lekcje z nią, panną Manghay.
-Dzień dobry - przywitała się z nami. Stała na środku sali, skrzyżowała swe długie i szczupłe nogi w seksownych, czarnych legginsach, które podkreślały ich piękno. Ręce położyła na biodra, a na krwistoczerwonych ustach namalowała uśmiech. Jej zęby wyglądały niczym najdroższe perły. Aż miło się na nią patrzyło.
-Dzień dobry panno Manghay- odpowiedział każdy z osobna. Widziałam jak Patrick'owi nogi same ruszały się jakby chciał rzucić wszystko i pobiec do nauczycielki. Thomas siedział wyprostowany, miał puste oczy lalki wpatrzone jakby w nieznaną dal, wyglądał jakby sobie coś wyobrażał jednocześnie gryzł końcówkę długopisu. Alan oblizał seksownie usta patrząc się na panią Manghay, a Alex przygryzł wargę. Jej najwyraźniej podobało się to, bo zgrabnym ruchem odpięła jeden z guziczków swojej koszuli. W klasie trwała cisza co jakiś czas przerywana cichym mlaskaniem. Tak było na każdej lekcji angielskiego, mnie to szczerze nudziło.
-Dobrze, kochani, kto zapisze na tablicy temat? - spytała. Nie minęła sekunda, a już każdy chłopak podniósł rękę, z wyjątkiem jednego- Justina. On przez cały czas pisał coś, chyba w zeszycie.
-To może Justinek zapisze temat? - podeszła do niego seksownym krokiem. On, nie spojrzał na jej wielkie piersi tylko spuścił wzrok i poszedł wolno do tablicy jakby za karę.
-Czemu on? Nie widzi pani, że nie chce? - krzyknął ktoś z tyłu sali.
-Ja tego chcę. -westchnęła nauczycielka mierząc wzrokiem Justina. Przyglądała mu się jakby był jej ofiarą. On najwidoczniej jako jedyny nie zauważał wdzięków panny Manghay.
-Mam pytanie, proszę pani- podniósł rękę Kevin.
-Tak?
-Nie chciałaby pani uczyć WDŻWR? - spytał nauczycielkę. Cała klasa wybuchnęła śmiechem. Mnie to szczerze powiedziawszy nie rozbawiło i widziałam, że Justina też nie. Chociaż coś nas łączyło.
Po angielskim nadszedł czas na lekcję wychowawczą. Jedyna lekcja, na której można było się chociaż porządnie wyspać.
-Dziś porozmawiamy o uczuciach. - zakomunikowała wychowawczyni. Jednak nie poszłam spać, byłam ciekawa jak wypowie się na ten temat ktoś tak nudny i szary jak ona- pani Hemmerlingtom. Postanowiłam, że wypowiem się, choć ten jeden jedyny raz na temat tego co czuję wewnątrz, gdzieś głęboko.
-Czy ktoś z was jest aktualnie zakochany?
Kilkanaście osób podniosło rękę, w tym ja i Justin.
-Czy ktoś z was planuje wyznać w najbliższym czasie swe uczucia? - spytała, a ręki nie podniósł tym razem nikt.-Zróbcie to! Nie bójmy się mówić o swoich uczuciach, nie lękajmy się kochać. - powiedziała i właściwie tylko tyle zapamiętałam z tamtej lekcji.
-----------------------
rozdziały będą mniej-więcej takiej długości :)
liczba komentarzy mnie nie satysfakcjonuje :'(
sobota, 9 listopada 2013
~6~
"A w głowie jak w piekle, tysiące demonów władało jej mózgiem"
-Halo? Halo?! Do cholery! - krzyczałam do telefonu jak głupia, bo nikt się nie odzywał. Dreszcz przeszedł mi po plecach, a deszcz padał za oknem. Cisza. Słyszałam tylko krople ulewy uderzające o dach. W sumie fajny dźwięk, ale tajemniczy i przerażający. Nudziło mi się, więc włączyłam jakiś film. Seryjny morderca brutalnie zamordował kolesiowi żonę, a syna uczynił kaleką. W dramatycznym zwrocie akcji syn zostaje porwany, a ojciec musi namierzyć i gonić porywacza przez tysiące kilometrów z pomocą psychicznie upośledzonej kobiety. W skrócie, oglądałam "Gdzie jest Nemo?". Byłam dziwna, od zawsze. Byłam też przeklęta, w pewnym sensie. Po prostu lubiłam się bać. Mogłabym być ze spokojem chirurgiem, bo widok krwi przyprawiał mnie o pozytywny dreszczyk, a nie obrzydzenie czy strach. Gdy byłam jeszcze młoda i głupia, czyli miałam około trzynastu lat, postanowiłam, że wywołam krwawą Merry. Wiele czytałam w internecie o tym jak to się robi, interesowało mnie to. Odważyłam się pewnego grudniowego wieczoru, gdy byłam sama w domu. Zamiast radosnego słońca ogromny, diamentowy rogalik począł oświetlać zaśnieżone ulice. Wciąż spacerowało po nich wiele wiecznie zabieganych ludzi. Niektórzy wracali z pracy, wyglądali na zapracowanych, zmęczonych i zdenerwowanych, Każdy z osobna wręcz biegł w stronę upragnionego miejsca, oazy spokoju- domu. Poczekałam do momentu, gdy na ulicy nie było żywej duszy.
Właśnie wtedy zgasiłam wszystkie światła w domu, wyłączyłam nawet prąd, aby nic nie zniszczyło panującej ciszy. Zapaliłam świeczkę po czym stanęłam przed ogromnym lustrem ze złotą ramą w przerażające wzorki, które stało w łazience, na piętrze. Powoli powieki opadły, zamykając moje oczy, usta zamilkły, a serce waliło niczym młot. Bałam się, ale chciałam sprawdzić czy krwawa Merry istnieje. Zupełna ciemność, gdyby nie świeczka nic kompletnie bym nie widziała. Powoli, według instrukcji znalezionej w internecie, zaczęłam wymawiać jej imię trzynaście razy. Gdy skończyłam po raz trzynasty, nagle jakby przez podmuch wiatru świeczka zgasła. Zaczęłam krzyczeć wniebogłosy, wcześniej nie wierzyłam w to, że naprawdę ją wywołam, robiłam to dla zabawy. Nagle ktoś szarpnął z całej siły za klamkę i wszedł do domu. Właśnie wtedy omal nie zemdlałam z przerażenia. Nie wiedziałam co robić, w myślach miałam wszystko co najgorsze, mój złośliwy mózg zaczął wymyślać historyjki niczym z najstraszliwszego horroru o bezmyślnym dziecku, które zostało zabite przez krwawą Merry nie zastanawiając się nad konsekwencjami wywoływania duchów.
-Co tu tak ciemno? - mruczał pod nosem znajomy głos. Na całe szczęście przerażającą zjawą okazała się być moja własna mama, która wróciła z pracy. W ten dzień nie tylko ja doznałam szoku, ale także ona po tym, gdy zobaczyła, że niechcący...popuściłam w spodnie. Nie chcę tego dokładniej wspominać.
-----------------------------------------------
proszę, nie piszcie abym pisała dłuższe rozdziały.
-Halo? Halo?! Do cholery! - krzyczałam do telefonu jak głupia, bo nikt się nie odzywał. Dreszcz przeszedł mi po plecach, a deszcz padał za oknem. Cisza. Słyszałam tylko krople ulewy uderzające o dach. W sumie fajny dźwięk, ale tajemniczy i przerażający. Nudziło mi się, więc włączyłam jakiś film. Seryjny morderca brutalnie zamordował kolesiowi żonę, a syna uczynił kaleką. W dramatycznym zwrocie akcji syn zostaje porwany, a ojciec musi namierzyć i gonić porywacza przez tysiące kilometrów z pomocą psychicznie upośledzonej kobiety. W skrócie, oglądałam "Gdzie jest Nemo?". Byłam dziwna, od zawsze. Byłam też przeklęta, w pewnym sensie. Po prostu lubiłam się bać. Mogłabym być ze spokojem chirurgiem, bo widok krwi przyprawiał mnie o pozytywny dreszczyk, a nie obrzydzenie czy strach. Gdy byłam jeszcze młoda i głupia, czyli miałam około trzynastu lat, postanowiłam, że wywołam krwawą Merry. Wiele czytałam w internecie o tym jak to się robi, interesowało mnie to. Odważyłam się pewnego grudniowego wieczoru, gdy byłam sama w domu. Zamiast radosnego słońca ogromny, diamentowy rogalik począł oświetlać zaśnieżone ulice. Wciąż spacerowało po nich wiele wiecznie zabieganych ludzi. Niektórzy wracali z pracy, wyglądali na zapracowanych, zmęczonych i zdenerwowanych, Każdy z osobna wręcz biegł w stronę upragnionego miejsca, oazy spokoju- domu. Poczekałam do momentu, gdy na ulicy nie było żywej duszy.
Właśnie wtedy zgasiłam wszystkie światła w domu, wyłączyłam nawet prąd, aby nic nie zniszczyło panującej ciszy. Zapaliłam świeczkę po czym stanęłam przed ogromnym lustrem ze złotą ramą w przerażające wzorki, które stało w łazience, na piętrze. Powoli powieki opadły, zamykając moje oczy, usta zamilkły, a serce waliło niczym młot. Bałam się, ale chciałam sprawdzić czy krwawa Merry istnieje. Zupełna ciemność, gdyby nie świeczka nic kompletnie bym nie widziała. Powoli, według instrukcji znalezionej w internecie, zaczęłam wymawiać jej imię trzynaście razy. Gdy skończyłam po raz trzynasty, nagle jakby przez podmuch wiatru świeczka zgasła. Zaczęłam krzyczeć wniebogłosy, wcześniej nie wierzyłam w to, że naprawdę ją wywołam, robiłam to dla zabawy. Nagle ktoś szarpnął z całej siły za klamkę i wszedł do domu. Właśnie wtedy omal nie zemdlałam z przerażenia. Nie wiedziałam co robić, w myślach miałam wszystko co najgorsze, mój złośliwy mózg zaczął wymyślać historyjki niczym z najstraszliwszego horroru o bezmyślnym dziecku, które zostało zabite przez krwawą Merry nie zastanawiając się nad konsekwencjami wywoływania duchów.
-Co tu tak ciemno? - mruczał pod nosem znajomy głos. Na całe szczęście przerażającą zjawą okazała się być moja własna mama, która wróciła z pracy. W ten dzień nie tylko ja doznałam szoku, ale także ona po tym, gdy zobaczyła, że niechcący...popuściłam w spodnie. Nie chcę tego dokładniej wspominać.
-----------------------------------------------
proszę, nie piszcie abym pisała dłuższe rozdziały.
poniedziałek, 4 listopada 2013
~5~
"W końcu siadasz i widzisz jak przed twymi oczami życie wywraca się do góry nogami"
Po lekcjach szybko biegłam na przystanek, prawie się przewróciłam, w dodatku lało i wyglądałam jeszcze gorzej. I tak nie zdążyłam na autobus. Na przystanku stała także Cara, rzekomo moja przyjaciółka.
-Od kiedy ty czekasz na autobus?- spytałam zdziwiona, gdyż Carolina była naprawdę bogata i zawsze ze szkoły odbierał ją ojciec swoim wypasionym BMW.
-Nie twój zasrany interes. - warknęła oschle, a jej spojrzenie wbiło się we mnie niczym najostrzejszy nóż.
-Kim ja dla ciebie jestem?
-Przyjaciółką?! - wydarła się pytająco.
-Dziewczyno czy ty coś brałaś? Nazywasz osobę, z którą praktycznie nie przebywasz przyjaciółką?
-Yyy, nie chcesz to nie, nie potrzebuję cię. Mam dużo innych koleżanek. - westchnęła chwaląc się.
-Kogo na przykład? Spytałam krzyżując ręce na piersiach jak zwykle robiła moja mama, gdy ją próbowałam okłamać.
-Odwalisz się?! - wrzasnęła, w jej oczach wybuchnął gniew.
-Jasne...
-Muszę zapalić-westchnęła po czym zaczęła grzebać w torebce od Louis'a Viutton'a.
-Nadal palisz? Miałaś przestać.
-Nie jesteś moją matką. Zrozum to wreszcie.
Cara znalazła paczkę Pink Elephant. To "różowe papierosy" o waniliowym aromacie. Zapaliła i poczęła delektować się trującym dymem. Już nie kaszlała tak jak kiedyś. Tak, kiedyś, bo zaczęła palić w wieku czternastu lat. Na nic zdały się moje referaty o tym jak palenie szkodzi. Ją nie obchodziło to, że może być bezpłodna, mieć zaburzenie w trawieniu czy nawet raka płuc, przedwczesnego zawału lub udaru. Nic do niej nie docierało.
-Chcesz?- spytała podstawiając mi paczkę pod nos.
-Nie, dzięki.
Znów się zaciągnęła. Wypuściła z ust ten śmierdzący dym. Gdy skończyła, rzuciła papierosa na ziemię i podeptała go. Już chciała sięgnąć po kolejnego, ale jej przerwałam:
-Dobra, dosyć!
-Mam jeszcze tabakę - zaśmiała się.
Grr, niech ten autobus przyjedzie szybciej!
Justin, Justin, J u s t i n. Wciąż myślałam tylko o nim, a przed oczami wciąż miałam jego cudowną twarz. Namiętne usta, śnieżnobiałe zęby, piwne, wręcz hipnotyzujące oczy i idealnie ułożone włosy. W dodatku on tak pięknie pachniał. Perfekcyjny charakter i wygląd także. Czego więcej mogłam chcieć? Pobiegłam do domu. Zastałam tam mamę, która była, jak zwykle, w kuchni i gotowała jakiś obiad.
-Cześć - rzuciłam oschle i wbiegłam do mojego pokoju. Ach, cudownie. Zupełnie sama, z dala od pędzącego świata i zwariowanych ludzi. Usiadłam po turecku na łóżku. Czemu ja jestem tak nieszczęśliwa? Nagle zadzwonił do mnie obcy numer.
-Halo?
------------------------------------------------
Hej kochani
Mój tt- https://twitter.com/lililolilou
Powiadamiam o rozdziałach!!
PROSZĘ O KOMENTARZE :)
Po lekcjach szybko biegłam na przystanek, prawie się przewróciłam, w dodatku lało i wyglądałam jeszcze gorzej. I tak nie zdążyłam na autobus. Na przystanku stała także Cara, rzekomo moja przyjaciółka.
-Od kiedy ty czekasz na autobus?- spytałam zdziwiona, gdyż Carolina była naprawdę bogata i zawsze ze szkoły odbierał ją ojciec swoim wypasionym BMW.
-Nie twój zasrany interes. - warknęła oschle, a jej spojrzenie wbiło się we mnie niczym najostrzejszy nóż.
-Kim ja dla ciebie jestem?
-Przyjaciółką?! - wydarła się pytająco.
-Dziewczyno czy ty coś brałaś? Nazywasz osobę, z którą praktycznie nie przebywasz przyjaciółką?
-Yyy, nie chcesz to nie, nie potrzebuję cię. Mam dużo innych koleżanek. - westchnęła chwaląc się.
-Kogo na przykład? Spytałam krzyżując ręce na piersiach jak zwykle robiła moja mama, gdy ją próbowałam okłamać.
-Odwalisz się?! - wrzasnęła, w jej oczach wybuchnął gniew.
-Jasne...
-Muszę zapalić-westchnęła po czym zaczęła grzebać w torebce od Louis'a Viutton'a.
-Nadal palisz? Miałaś przestać.
-Nie jesteś moją matką. Zrozum to wreszcie.
Cara znalazła paczkę Pink Elephant. To "różowe papierosy" o waniliowym aromacie. Zapaliła i poczęła delektować się trującym dymem. Już nie kaszlała tak jak kiedyś. Tak, kiedyś, bo zaczęła palić w wieku czternastu lat. Na nic zdały się moje referaty o tym jak palenie szkodzi. Ją nie obchodziło to, że może być bezpłodna, mieć zaburzenie w trawieniu czy nawet raka płuc, przedwczesnego zawału lub udaru. Nic do niej nie docierało.
-Chcesz?- spytała podstawiając mi paczkę pod nos.
-Nie, dzięki.
Znów się zaciągnęła. Wypuściła z ust ten śmierdzący dym. Gdy skończyła, rzuciła papierosa na ziemię i podeptała go. Już chciała sięgnąć po kolejnego, ale jej przerwałam:
-Dobra, dosyć!
-Mam jeszcze tabakę - zaśmiała się.
Grr, niech ten autobus przyjedzie szybciej!
Justin, Justin, J u s t i n. Wciąż myślałam tylko o nim, a przed oczami wciąż miałam jego cudowną twarz. Namiętne usta, śnieżnobiałe zęby, piwne, wręcz hipnotyzujące oczy i idealnie ułożone włosy. W dodatku on tak pięknie pachniał. Perfekcyjny charakter i wygląd także. Czego więcej mogłam chcieć? Pobiegłam do domu. Zastałam tam mamę, która była, jak zwykle, w kuchni i gotowała jakiś obiad.
-Cześć - rzuciłam oschle i wbiegłam do mojego pokoju. Ach, cudownie. Zupełnie sama, z dala od pędzącego świata i zwariowanych ludzi. Usiadłam po turecku na łóżku. Czemu ja jestem tak nieszczęśliwa? Nagle zadzwonił do mnie obcy numer.
-Halo?
------------------------------------------------
Hej kochani
Mój tt- https://twitter.com/lililolilou
Powiadamiam o rozdziałach!!
PROSZĘ O KOMENTARZE :)
sobota, 2 listopada 2013
~ 4~
"Chwyć mnie za rękę i nie patrz na przeszkody, podążaj za mną, aż zaprowadzę cię tam gdzie wreszcie będziesz szczęśliwa"
Szybko wyrwałam kartkę z zeszytu. Wzięłam długopis i zaczęłam przelewać swe łzy na nią.
"Wątpię żeby cię to obchodziło, ale dłużej już tak nie mogę...Nic mi się nie układa, nawet włosy jak widzisz. Zakochałam się w kimś kogo nie znam, ogarniasz? Nie znam, nie widziałam nigdy na oczy i nie zobaczę. Tak, serio, jestem takim no-life'em, że znajomych poznaję przez chat. W dodatku jestem brzydka, głupia, gruba, nielubiana, ech. Pocięłam się, bolą mnie nadgarstki i uda. Tak, jestem psychiczna! Nieważne, w każdym bądź razie, jak widzisz u mnie nie za wesoło." Tyle napisałam. Wahałam się czy mu to rzucić, ale zrobiłam to. Przystojniak oberwał z pogniecionej kartki zwiniętej w kulkę. Nie odwróciłam się, nie chciałam widzieć jego reakcji. Bałam się, że usłyszę dochodzący z tyłu śmiech, ale nie usłyszałam.
Lekcja minęła dość szybko, choć do ciekawych nie należała. Wyszłam z sali, wzrokiem szukałam Justina. Miałam nadzieję, że podejdzie do mnie, aby mnie pocieszyć. Chwilę po dzwonku faktycznie podszedł.
-Ja...- zaczął przełknąwszy głośno ślinę. Wyglądał na zdziwionego albo raczej zażenowanego.
-Wiem, przepraszam. Jak mogłam ci to napisać? jestem kretynką! - krzyknęłam i pobiegłam w stronę szatni nie zważając na podążającego za mną przystojniaka, który patrząc na mnie wyglądał jakby patrzył na kosmitkę. Wiadomo co chciałam tam zrobić. Płakałam. Przy sobie zawsze miałam jakiś ostry przedmiot, aby sprawić sobie nim ból w razie takiej potrzeby. Tym razem była to żyletka. I znowu chciałam poczuć krew spływającą po moim nadgarstku, kapiącą na ziemię, brudzącą spodnie.
-Mia! - zawołał znajomy głos, ktoś biegł w moją stronę. Był to on- Justin Bieber.
-Przepraszam- szeptałam jak opętana, a łzy spływały mi po policzkach wąskimi strumieniami.
-Za co? Dziewczyno, uspokój się! - chłopak chwycił mnie za ramiona i zaczął mną potrząsać, to pomogło.
-I po co ci to pisałam?
-Spokojnie, wiesz, ja też kogoś poznałem przez chat. W dodatku kogoś z mojego osiedla, ale nigdy nie dowiem się kto to...
-Muszę się nauczyć tańczyć- majaczyłam.
-Masz temperaturę? - spytał dotykając mego rozgrzanego czoła.
-Pomożesz?
-Może lepiej będzie, jeśli pójdziesz do pielęgniarki,co? -wyglądał na zakłopotanego i nie wiedząc co począć zaczął krążyć bezsensownie wokół mnie.
-Nie, ja się dobrze czuję.
-Tsa! Faktycznie. Dziewczyno, ty właśnie chciałaś się pociąć. Tak nie może być. Nie rób sobie krzywdy.
-Nie rozumiesz, do cholery, że tylko to mi pomaga? Nie rozumiesz, że lubię się chlastać?- wykrzyczałam mu prosto w twarz. On spojrzał na mnie z pokorą. Spojrzał mi prosto w oczy i patrząc w ich głąb począł powtarzać "W życiu nie chodzi o to, aby przeczekać burzę, tylko o to, aby nauczyć się tańczyć w deszczu". Przeszedł mnie zimny dreszcz. Nie. To nie może być prawda, to nie może być on. Czy to ma znaczyć, że pisałam z Justinem? Czyli to w nim się zakochałam? Zamknęłam oczy, łzy płynęły spod powiek. Wiedziałam, że on się zawiódł. Okazało się, że to właśnie ze mną pisał, brzydką nieudacznicą.
-To ty- westchnęłam przez płacz.
-To ja? - spytał z lekkim uśmieszkiem, jakby z litości.
-Odejdź.
-Chwyć mnie za rękę i nie patrz na przeszkody, podążaj za mną, aż zaprowadzę cię tam gdzie wreszcie będziesz szczęśliwa. - wyszeptał. Wtedy po raz pierwszy od dawna na moich ustach pojawiło się coś na znak uśmiechu.
Szybko wyrwałam kartkę z zeszytu. Wzięłam długopis i zaczęłam przelewać swe łzy na nią.
"Wątpię żeby cię to obchodziło, ale dłużej już tak nie mogę...Nic mi się nie układa, nawet włosy jak widzisz. Zakochałam się w kimś kogo nie znam, ogarniasz? Nie znam, nie widziałam nigdy na oczy i nie zobaczę. Tak, serio, jestem takim no-life'em, że znajomych poznaję przez chat. W dodatku jestem brzydka, głupia, gruba, nielubiana, ech. Pocięłam się, bolą mnie nadgarstki i uda. Tak, jestem psychiczna! Nieważne, w każdym bądź razie, jak widzisz u mnie nie za wesoło." Tyle napisałam. Wahałam się czy mu to rzucić, ale zrobiłam to. Przystojniak oberwał z pogniecionej kartki zwiniętej w kulkę. Nie odwróciłam się, nie chciałam widzieć jego reakcji. Bałam się, że usłyszę dochodzący z tyłu śmiech, ale nie usłyszałam.
Lekcja minęła dość szybko, choć do ciekawych nie należała. Wyszłam z sali, wzrokiem szukałam Justina. Miałam nadzieję, że podejdzie do mnie, aby mnie pocieszyć. Chwilę po dzwonku faktycznie podszedł.
-Ja...- zaczął przełknąwszy głośno ślinę. Wyglądał na zdziwionego albo raczej zażenowanego.
-Wiem, przepraszam. Jak mogłam ci to napisać? jestem kretynką! - krzyknęłam i pobiegłam w stronę szatni nie zważając na podążającego za mną przystojniaka, który patrząc na mnie wyglądał jakby patrzył na kosmitkę. Wiadomo co chciałam tam zrobić. Płakałam. Przy sobie zawsze miałam jakiś ostry przedmiot, aby sprawić sobie nim ból w razie takiej potrzeby. Tym razem była to żyletka. I znowu chciałam poczuć krew spływającą po moim nadgarstku, kapiącą na ziemię, brudzącą spodnie.
-Mia! - zawołał znajomy głos, ktoś biegł w moją stronę. Był to on- Justin Bieber.
-Przepraszam- szeptałam jak opętana, a łzy spływały mi po policzkach wąskimi strumieniami.
-Za co? Dziewczyno, uspokój się! - chłopak chwycił mnie za ramiona i zaczął mną potrząsać, to pomogło.
-I po co ci to pisałam?
-Spokojnie, wiesz, ja też kogoś poznałem przez chat. W dodatku kogoś z mojego osiedla, ale nigdy nie dowiem się kto to...
-Muszę się nauczyć tańczyć- majaczyłam.
-Masz temperaturę? - spytał dotykając mego rozgrzanego czoła.
-Pomożesz?
-Może lepiej będzie, jeśli pójdziesz do pielęgniarki,co? -wyglądał na zakłopotanego i nie wiedząc co począć zaczął krążyć bezsensownie wokół mnie.
-Nie, ja się dobrze czuję.
-Tsa! Faktycznie. Dziewczyno, ty właśnie chciałaś się pociąć. Tak nie może być. Nie rób sobie krzywdy.
-Nie rozumiesz, do cholery, że tylko to mi pomaga? Nie rozumiesz, że lubię się chlastać?- wykrzyczałam mu prosto w twarz. On spojrzał na mnie z pokorą. Spojrzał mi prosto w oczy i patrząc w ich głąb począł powtarzać "W życiu nie chodzi o to, aby przeczekać burzę, tylko o to, aby nauczyć się tańczyć w deszczu". Przeszedł mnie zimny dreszcz. Nie. To nie może być prawda, to nie może być on. Czy to ma znaczyć, że pisałam z Justinem? Czyli to w nim się zakochałam? Zamknęłam oczy, łzy płynęły spod powiek. Wiedziałam, że on się zawiódł. Okazało się, że to właśnie ze mną pisał, brzydką nieudacznicą.
-To ty- westchnęłam przez płacz.
-To ja? - spytał z lekkim uśmieszkiem, jakby z litości.
-Odejdź.
-Chwyć mnie za rękę i nie patrz na przeszkody, podążaj za mną, aż zaprowadzę cię tam gdzie wreszcie będziesz szczęśliwa. - wyszeptał. Wtedy po raz pierwszy od dawna na moich ustach pojawiło się coś na znak uśmiechu.
Subskrybuj:
Posty (Atom)